sobota, 28 grudnia 2013

Dzień dwunasty

Uczucia to nie zabawka, życie to nie gra. To wyzwanie.


PIĄTEK


   Kolejny wykład. Kolejne słowa, które nie wnoszą nic do mego życia. Niby słucham tego, co do mnie mówią (i nie tylko do mnie), ale jednak nic z tego nie rozumiem, nie wyciągam wniosków. Moje myśli zajęte są czymś zupełnie innym. Po parudziesięciu minutach wreszcie coś, co do mnie dotarło, z czego pojęciem nie miałam najmniejszych problemów, koniec zajęć.
   Wrzuciłam zeszyt przepełniony skąpymi notatkami i licznymi rysunkami siatkarskich rekwizytów i długopis do torby, z hukiem wyszłam z auli. W tym momencie zapewne mnóstwo spojrzeń było utkwionych w moje plecy, a parę szczęk było w równej linii z przeponą. Zdarzało mi się być bezczelną, co nie uchodziło uwadze innym, aczkolwiek mi nie bardzo przeszkadzało. Czasami trzeba było mieć tupet, by przejmować się tylko sobą i przez chwilę nie być altruistą.
   Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer Piotrka. Od początku nie dałam mu dojść do słowa.
- Cześć, Pit. Proszę cię, nawet mi nie przerywaj. Musimy się spotkać, ale nie jutro czy w niedzielę, lecz teraz, natychmiast. Na jakimś bardziej prywatnym gruncie niż kawiarnia, czy bar w centrum handlowym. Podpromie też odpada. To co? Wpadniesz do mnie?
- Cześć, Lenka. Kurde, rozgadałaś się - zaśmiał się. - Wiesz co? Preferuję spotkanie u mnie w mieszkaniu. Zapraszam i czekam.
- Zaraz będę - powiedziałam szybko, rozłączając się po chwili.
   Tysiące razy przerabiałam już przebieg rozmowy, którą przeprowadzę z nim za kilka tysięcy sekund.
   Do mieszkania resoviaka miałam trochę dalej niż do swojego, ale skoro chciał się spotkać właśnie tam, to dlaczego nie?
   Pokonywałam kolejne metry i po kilkunastu minutach stałam już pod blokiem Nowakowskiego. Schludny budynek, w przyzwoitej dzielnicy. Głównie mieszkały tu nieduże rodziny. Zadzwoniłam domofonem pod odpowiedni numer przy trzeciej klatce. Drzwi automatycznie się otworzyły, a ja, po wbiegnięciu po schodach, zawitałam w progu środkowego. Zapukałam i pozostało mi tylko czekać na łaskę pana. Przyznam, że przyszła dość szybko.
- Cześć - uśmiechnął się, ale chyba bardziej z grzeczności niż z uciechy na mój widok. - Wchodź - rzekł, udostępniając mi przejście.
- Dzięki - skinęłam głową i wykonałam polecenie, wbijając wzrok w swoje trampki.
- Moja podłoga jest tak interesująca, czy boisz się spojrzeć mi w oczy? - spytał, przekręcając klucz w zamku.
- Nie wiem - mruknęłam zakłopotana, choć dobrze znałam odpowiedź.
- Usiądź sobie w pokoju, a ja zrobię coś do picia, dobrze?
- Ja dziękuję - odparłam, udając się we właściwym kierunku.
- W takim razie może sok?
- Jak będę miała ochotę to ci powiem, zgoda?
   Usiadłam na kanapie koloru rozgrzanej gorzkiej czekolady i spojrzałam na niego przelotnie.
- Dobrze - zajął miejsce koło mnie. - W takim razie mów, co to za pilna sprawa.
   Przez chwilę milczałam. Wszystko miałam dokładnie obmyślone, ale wzięło w łeb. Nic nie potrafiłam wydusić. Zachęcił mnie do udzielenia odpowiedzi, lekko głaszcząc mnie po udzie.
- Chodzi o nas. Dokładniej o to, że nie ma nas. Zapewne nie będzie.
- Tego nie wiesz - zauważył.
- Ale mam przeczucia - stwierdziłam - i uczucia - dodałam cicho.
- Kobieca intuicja jest niezawodna?
- W większości przypadków - potwierdziłam. - Wy macie wyobraźnię przestrzenną, a my intuicję.
- Rozumiem - rzekł smutno.
- Lubię cię, szanuję i wspieram w karierze sportowej, ale to nie zmusza mnie do sypiania z tobą. Gdybym miała sypiać z każdym, kto spełnia te warunki to na moim koncie znalazłby się grzech kazirodztwa. Nie pytaj - uprzedziłam go. - Sądzę, że takie wywieranie presji na uczuciu jest bezsensowne.
- Racja - poprał mnie.
- Co z Olą? - spytałam, odważając się na spojrzenie mu prosto w oczy.
- Właśnie się nad tym zastanawiam - przyznał - i nie mam zielonego pojęcia.
- W tym przypadku nie jestem w stanie ci pomóc. Nie moja dziedzina.
- Nie oczekuję pomocy. Uważam, że sam muszę do tego dojść.
   Pokiwałam powoli głową i spuściłam wzrok. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc zaczęłam skubać skrawek koszulki okalającej moje ciało. Po dłuższej chwili ciszy Pit przysunął się do mnie i czule objął ramieniem. Nie dałam rady i już po paru sekundach na moich policzkach zagościły pojedyncze łzy. Poczułam na twarzy opuszki jego palców, ocierające moje skroplone oznaki słabości. Nie odzywał się, bo był przeświadczony, że słowa są zbędne. Miał rację. Ani ja, a tym bardziej on, nie potrzebowaliśmy kazań. Wystarczała nam sama obecność drugiej osoby, która swoją czułością (w granicach rozsądku) łączyła się w bólu. Żadne z nas nie gardziło swoją wzajemną obecnością, mimo tego, iż parę godzin temu byliśmy dla siebie oschli. Nie chcę do tego wracać, ponieważ wolę tę bardziej miłosierną wersję Nowakowskiego.
   W kieszeni wibrował mój telefon, ale nie miałam najmniejszej ochoty, by go odbierać. Było mi za przyjemnie. Nie pożądane było przerywać tego pięknego momentu.
- Odbierz. Może to coś ważnego - mruknął Pit, ciągle mnie przytulając.
   Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i, nie patrząc na wyświetlacz, nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Cześć, Lena. Wreszcie odebrałaś - usłyszałam głos Kądzia.
   Otworzyłam szeroko oczy i wyprostowałam się. Spodziewałabym się każdego, ale nie jego.
- Hej, Michał. Coś się stało?
- Znowu to samo standardowe pytanie. Jest dobrze. Przypomniało mi się, jak mówiłaś, że chcesz spotkać się ze mną jeszcze przed moim wyjazdem...
- Nie mów, że stoisz teraz pod moim blokiem - przerwałam mu przerażona.
- No co ty! Jestem w domu, ale skoro dziś jest piątek to może wpadnę po weekendzie? Co ty na to?
- Przyjeżdżaj i tak nie mam nic ciekawego do roboty, a poniedziałek mam wolny, bo coś tak kombinują na uniwerku - odpowiedziałam.
- Super. Jesteś zajęta czy możesz gadać?
- Czekałam, aż o to zapytasz - zaśmiałam się. - Wyobraź sobie, że się nie obijam.
- A co takiego ciekawego robisz?
- Siedzę sobie u Cichego...
- Nie! - przerwał mi krzyk Piotrka.


- Dzięki za efekty dźwiękowe - mruknęłam.
- Pozdrów go ode mnie - polecił Kądzioła.
- Masz pozdrowienia od Miśka - przekazałam.
- Dziękuję, dziękuję. Nawzajem. Idę po coś do picia, chcesz?
   Pokręciłam głową i odprowadziłam go wzrokiem.
- Też cię pozdrawia.
- Jak miło - skomentował. - Nie będę wam przeszkadzał. Bądź grzeczna.
- Będę - prychnęłam. - Do zobaczenia, Misiu.
- Do zobaczenia, skarbie. Kocham Cię - rozłączył się.
   Telefon wypadł mi z dłoni. Całe szczęście na kanapę.

Od autora:

Jednodniowy poślizg ze względu na święta, które, jak dla mnie były bardzo udane :) A u Was? Jak święta?

Something for Asiek <3



Dzięki za tak dużą liczbę wyświetleń i zapowiadam, że do końca opowiadania został niecały miesiąc. Liczę na Wasze komentarze, nie tylko pod tym rozdziałem, ale również pod poprzednim i następnymi.

Ode mnie to chyba tyle.



Buziaki, Zuza.

piątek, 20 grudnia 2013

Dzień jedenasty

Można oszukiwać innych, ale nie można oszukać siebie. Przynajmniej nie na dłuższą metę.


CZWARTEK


   Obudziłam się w mieszkaniu gospodarza wczorajszej imprezy na ogromniastym łóżku w pokoju gościnnym. Obok mnie smacznie spał Cichy. Usiadłam po turecku, przetarłam oczy i przeczesałam ręką włosy. Ból głowy był potężny, bo po wyznaniu skierowanym do Paula, wspomnienia zagłuszałam kolejnymi kolejkami, właściwie litrami czystej, a obiekt mych żalów dzielnie dotrzymywał mi kroku. Mam nadzieję, że teraz cierpiał mniej niż ja.
   Powoli zeszłam z sypialnego mebla i wyszłam z pokoju. Na korytarzu panowało rześkie powietrze. Podreptałam do łazienki, przemyłam twarz i wyszorowałam zęby. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądałam tak źle, jak sądziłam. Co prawda, Cameron Diaz ze mnie żadna, ale przynajmniej nie byłam podobna do zombie czy widmo, co mnie mile zaskoczyło.
   Kiedy wychodziłam z pomieszczenia natknęłam się na Lotmana. Jak na skacowanego wyglądał świetnie. W sumie... Mało powiedziane. Zjawiskowo, jak na półprzytomnego. Posłałam mu uśmiech (trochę przepraszający, trochę na otuchę i trochę dlatego, że go lubię), przywitałam się i uciekłam z powrotem do miejsca, w którym spędziłam ostatnią noc. Poprawka, ranek i wczesne popołudnie, jak mniemam.
- Dzień dobry - mruknął Pit, gdy położyłam się koło niego.
- Cześć - odpowiedziałam, prostując mu kędziorka na czubku głowy. - Dziękuję - wyszeptałam, a następnie pocałowałam go w czoło.
- Za co? - spytał z lekkim uśmiechem. - Jeśli można wiedzieć.
- Za wszystko. Namówiłeś mnie na tego grilla, mogłam zapomnieć, przez chwilę zapić smutki i, mimo wspomnień, nie uronić ani jednej łzy.
- Dlaczegóż miałabyś płakać?
- Za każdym razem to robię, gdy komuś opowiadam o końcu swojej sportowej kariery - wyznałam.
- Chodź tu - zachęcił, przyciągając mnie do siebie swoją długą łapą.
- Dziękuję, Piotruś - wtuliłam się w jego umięśniony tors.
- Zebrało ci się na wyznania, co?
- Chyba lepiej przy tobie niż przy obcym w środku miasta...
- Jasne, że lepiej.
   Poczułam, jak wydychane przez niego powietrze lekko pięści moje ucho. Biło od niego ciepło, ale nie takie standardowe "trzydzieści sześć i sześć", tylko specyficzna temperatura. On był po prostu wyjątkowy. Ważny, lecz nie najważniejszy.
- Dlaczego tak ci zależało na tym bym tu z tobą przyjechała? Tylko szczerze - zażądałam.
- Bo bardzo cię polubiłem. Z resztą, ty chyba mnie też, co? - spytał retorycznie, dobrze znając odpowiedź. - Przy tobie jestem sobą - pogłaskał mnie po plecach. - Wiem, że od urodzenia jestem nieśmiały, czasami boję się ludzi, ale próbuję zahamować to siatkówką. Publicznymi wystąpieniami. Uwielbiam, gdy cała hala krzyczy moje imię, gdy liczą na mój blok, atak czy dobry serwis, a ja ich nie zawodzę. Przy tobie nie muszę się maskować, jestem sobą, ale tym bardziej otwartym, tym, który przed niczym się nie ulęknie. Podoba mi się to. Mogę poczuć się, jak na treningu, czy to w reprezentacji, czy klubie.
   Wyczułam nutkę radości w jego głosie.
- Rozumiem, że porównujesz mnie do Igły albo Wrony? - zaśmiałam się.
- Nie są tacy źli! Wręcz przeciwnie!
- Wiem, wiem. A Zbyszek na przykład?
- Jest świetny, choć z powszechnej opinii wynika, iż to kawał rozkapryszonego skurwiela. Tak nie jest. Zibi ma jedno z najlepszych, co prawda lekko specyficzne, poczucie humoru. Kocha siatkówkę i jeśli o nią chodzi daje z siebie dwieście procent, a nawet więcej! Każdego z nas, praktycznie rzecz ujmując, traktuje, jak brata. Potrafi się przytulić, ale również nami potrząsnąć, gdy jest źle. Zawsze próbuje nas zagrzać do walki. Nie ważne czy z boiska czy kwadratu.
- Jest jedyny w swoim rodzaju?
- Dokładnie. Chciałabyś go poznać?
- Żartujesz? - spojrzałam na niego uważnie, odsuwając się odrobinę.
- Mówię poważnie. Chciałabyś?
- Jejku! Jesteś kochany!
   Momentalnie uchwyciłam jego twarz w dłonie i zatopiłam swoje usta w jego własnych. Cholera jasna, muszę opanować swoją wylewność. Szlag by to...
- Przepraszam - mruknęłam, rozdzielając nasze wargi.
   Nic nie powiedział. Tylko odwzajemnił pocałunek. Jego dłoń zsunęła się o kilka niebezpiecznych centymetrów w dół. Napierałam lekko rękoma na jego klatkę piersiową i odsuwałam się stopniowo. Poskutkowało. W ostatniej chwili mruknęłam coś w celu protestu.
- Piotrek, nie możemy się tak zachowywać - stwierdziłam. - Pamiętasz, co mówiłeś o swojej narzeczonej?
- Byłej - poprawił mnie. - Pamiętam.
- To dlaczego?
- Ty zaczęłaś.
- Wiem, ale to ty kontynuowałeś, a nie powinieneś. Poza tym, już żałuję - wyznałam. - Nie możemy tak postąpić ponownie.
- Racja. Nie powinniśmy...
   Ale dalej leżymy w jednym łóżku, pomyślałam.
- Nie powinniśmy?
- Wiem, że to różnica, ale nie wiem, jakie instynkty zawładną mną w przyszłości.
- Zabrzmiało nieco przerażająco.
- Przepraszam - zaśmiał się. - Przepraszam za wszystko.
   Było mi go tak bardzo szkoda, ale nie mogłam dać ponieść się emocjom. Co zrobiłaś przed chwilą, idiotko? - przeszło mi przez myśl. Chciałam być wierna Kądziowi. Ciekawe, czy on też wyznawał tę zasadę. Muszę się z nim umówić nim wyjedzie z kraju,
- Kiedy zaczynacie zgrupowanie w Spale?
- W poniedziałek - odpowiedział, schodząc z łóżka. - Czemu pytasz?
   Wodziłam za nim wzrokiem.
- Ciekawość.
   Poniedziałek to ostatni dzień zakładu z Melką, przynajmniej tak wynika z moich kalkulacji.
- Chciałabyś pojechać ze mną? - zerknął na mnie przez ramię.
   Wpatrywałam się w jego plecy, na których było widać każdy wyćwiczony mięsień. Chyba brakowało mi odwagi, by poprosić, żeby się obrócił i spojrzeć mu w oczy.
- Nie mogę - mruknęłam.
   Miałam wrażenie, że wbiłam mu nóż w plecy. Snuł się po pokoju ze spuszczoną głową.
- Piter - wstałam, zatrzymałam go i stanęłam z nim, opierając się czołem o jego kark. - Nie mogę z tobą pojechać, ponieważ...
- Musisz się z nim spotkać? - Przerwał mi.
- Jakim nim? - spytałam, przechodząc pod jego ramieniem. Teraz stałam przodem do niego.
   Spojrzałam na jego twarz i zamarłam. Było w niej tyle zawodu.
- Nim w sensie tym swoim byłym.
- Kądziem?
- Byłaś dziewczyną Kądzioły? - zdziwił się.
- Tylko o nim ci wspominałam.
- Powodzenia - odparł słodko, uśmiechając się lekko.

- Tak cholernie cię przepraszam - jęknęłam, zakładając przez głowę bluzę i poprawiając włosy.
- Robisz to już dwudziesty trzeci raz w ciągu godziny - zauważył Pit.
- A co mam robić? - spytałam retorycznie. - Jest mi głupio, bo to, co zrobiłam, mogłeś zinterpretować, jako przedmiotowe traktowanie twojej osoby.
- Przecież jesteś roztrzepana - odgarnął mi z twarzy niesforny kosmyk.
- Piotrek - złapałam go za rękę. - Nie powinniśmy...
- Wiem. Coś jeszcze muszę wiedzieć?
- Nie sądzisz, że musimy ustalić jakieś zasady?
- Kodeks? - zaśmiał się. - Chyba byłaby za wielka pokusa, by go złamać.
- Ty tu sobie kpisz, a ja mówię poważnie. Za bardzo mnie ponosi. Muszę mieć wyznaczoną jakąś granicę. Inaczej to wszystko pójdzie za daleko.
- Dla może cię ponosić - puścił mi oko.
   Uderzyłam go otwarta dłonią w mostek.
- Nie żartuj! - powiedziałam stanowczo.
- Nie żartuję - odrzekł subtelnie, patrząc mi głęboko w oczy i głaszcząc mnie po policzku.
   Westchnęłam głęboko.
   Nic nie dało się wyczytać z jego oczu. Kompletnie nic.
- Piter - jęknęłam.
- Przepraszam - mruknął, cofając rękę. - Rozumiem, że to ma się nie powtórzyć.
- Fajnie by było - przyznałam, kierując się ku wyjściu z pokoju. - Idziesz? - spytałam.
   Stał nieruchomy, zupełnie, jak kamienny posąg.
   Podeszłam do niego. kładąc mu rękę na ramieniu. Strącił ją lekko, a ja spuściłam głowę, zamykając oczy.
   Zrobiło mi się po prostu przykro, co uwidoczniła pojedyncza, uroniona łza.
- Czekamy na dole.
   Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia.

   Zapięłam pas i sprawdziłam godzinę na wyświetlaczu telefonu. Nowakowski odpalił silnik i włączył radio. Swoją uwagę skupiłam na widoku za oknem, gdyż kierowca nie wydawał się zbytnio gadatliwy. Pokonywaliśmy kolejne kilometry, a żadne z nas nie zabrało głosu. Postanowiłam się przełamać.
- Dlaczego milczysz? - spytałam, uważnie go obserwując.
- A o czym mam mówić? - odrzekł oschle.
- Nie wiem. Choćby o błahej pogodzie.
- Ładną mamy pogodę, nieprawdaż?
- Cholernie - mruknęłam, wpatrując się w krople deszczu na przedniej szybie.
- Cieszę się, że się ze mną zgadasz.
   Przeraziła mnie ironia w jego głosie. To nie ten sam Piotrek, z którym stałam w jednym pokoju parę godzin temu.
- Dlaczego taki jesteś? Oschły, sarkastyczny... Inny - wreszcie znalazłam odpowiednie słowo.
- Nie chciałaś bym ci się jakkolwiek spoufalał, więc staram się zachować dystans - odpowiedział, ostro hamując. - Ty, idioto! Jak jeździsz?!
- Rozumiem, czyli za parę minut zupełnie przestaniesz się do mnie odzywać?
   Wzruszył ramionami.
- Dobrze, w takim razie, mógłbyś przyspieszyć? - spytałam retorycznie. - Skoro zamierzasz traktować mnie jak intruza to lepiej, żebyśmy, jak najszybciej, przestali na siebie patrzeć.
- Jak sobie życzysz - przyspieszył.
- Nienawidzę się za to - wycedziłam przez zęby ledwo słyszalnie.
- Za co?
- Za to, że potrafię wszystko spieprzyć. Czasami próbuję udowodnić sobie, że potrafię być obojętna. Gówno prawda.
   Spojrzał na mnie przelotnie i uśmiechnął się smutno, jakby doskonale mnie rozumiał.

Od autora:

Na początku chciałabym Wam życzyć spokojnych, radosnych, białych i magicznych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku przepełnionego siatkówką!

Rozdział, jak zwykle, mógłby być lepszy, ale cóż. Pech to pech.

W zeszłym tygodniu się nie wyrobiłam za co Was przepraszam, co do następnego rozdziału to pojęcia nie mam, kiedy go dodam. Najprawdopodobniej w następny piątek, ale nigdy nic nie wiadomo.

Zapraszam na prolog z Andersonem <KLIK>, w razie wątpliwości lub czegokolwiek <KLIK>.

Pozdrawiam, Zuza.

sobota, 7 grudnia 2013

Dzień dziesiąty

W jednej chwili wszystko można przekreślić grubą kreską.


ŚRODA


- Na to ja się nie zgodziłam! - Zaprotestowałam.
- Chyba nie sądzisz, że w środku nocy będziemy trzeźwi na imprezie u Akhrema?
- To nie miała być rodzinna imprezka? Z naciskiem na rodzinna i imprezka.
- W sumie tak - speszył się. - Wiesz, jak to jest z nami... Polakami.
- To nie znaczy, że mamy się napruć w cztery dupy!
- Ale możemy - zauważył.
- Piotrek! - szturchnęłam go. - Nie poznaję cię!
- Może jeszcze mnie nie znasz? - puścił mi oko.
- Oj, Piotruś - pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Lenka, skarbku, spokojnie.
- Skarbku? - zaśmiałam się. - Poza tym jestem spokojna.
- Dziwnie mi się powiedziało - skrzywił się.
- Oj, a gdzie mielibyśmy nocować? - Spytałam, zmieniając temat.
- Alek już mi wszystko wyjaśnił. Nocujemy u niego, jeśli tylko się zgodzisz.
- W razie czego mam prawko.
- Nie chcesz pić? - Zdziwił się.
- Nie muszę pić, żeby się dobrze bawić - wytłumaczyłam.
- Rozumiem. To co? Pakujemy manatki i jedziemy?
- Jeśli się nie pogniewasz to najpierw bym się wykąpała - mruknęłam.
- Nie ma sprawy. Mogę sobie zrobić herbatę?
- Jasne. Herbata jest w tej niebieskiej puszce. Cukier sobie znajdziesz. Obok powinny być ciastka. Włącz sobie telewizor czy coś - wymieniałam, wyjmując z szafki ciuchy.
- Dam radę - uśmiechnął się.
- Mam nadzieję. Mieszkania mi nie spal - puściłam mu oko, udając się do łazienki.
- Osz ty, wredoto - zaśmiał się.
   Wychyliłam się na chwilę zza framugi drzwi i powiedziałam:
- Wiem, że mnie uwielbiasz!
- Wmawiaj sobie, Lenka, wmawiaj sobie - wysłał mi buziaka.

   Stałam przed domem Akhrema, wpatrując się w biegających za sobą synów soviackich siatkarzy.
- Seba! Seba, synu, chodź tu - nalegał Igła od paru minut.
- Tato - jęczał raz po raz mały.
- Dwa razy nie będę powtarzał - zagroził Krzysiu.
- Dobrze. Zaraz wracam - powiedział Sebastian do synów gospodarza.
   Po chwili podszedł do mnie Aleh i podał mi szklankę.
- Piwko? - zagaił.
- Jasne - odpowiedziałam, przejmując szkło.
- Chodź, usiądziemy sobie - wskazał drewnianą huśtawkę po prawej stronie.
   Skierowałam się we wskazanym wcześniej kierunku. Zasiedliśmy na drewnianym meblu ogrodowym.
- Bardzo ładny dom - skomplementowałam kapitana Reski.
- Dziękuję, choć te gratulacje to do mojej żony.
- Dobrze. Następnym razem pogratuluję jej zmysłu architektonicznego - zaśmiałam się.
- Wypadało by - zawtórował mi.
- Kowal wie o libacji?
- Nawet został zaproszony - uśmiechnął się. - A ty? Długo Pit musiał cię namawiać?
- Trochę - wypiłam łyk gorzkiego płynu - długo.
- Oj, Lena - pokręcił głową. - Zgodziłaś się, bo...
- Bo podobno ty i Paul napieraliście na Pita, by przybył w moim towarzystwie.
- Prawda. Tylko dlatego?
- Tak.
- To miał ciężki orzech do zgryzienia - stwierdził.
- Twardy - poprawiłam go.
   Powalone skrzywienie, pomyślałam.
- Co twardy?
- Twardy orzech do zgryzienia, nie ciężki - wyjaśniłam.
- A! O to chodzi! - uderzył się otwartą dłonią w czoło. - Rozumiem. Twardy orzech do zgryzienia - powtórzył. - Muszę zapamiętać.
- Wszystko w swoim czasie - kąciki moich ust poszybowały ku górze.
- Gdzieś już to słyszałem - mruknął.
- Od żony, jak nalegałeś na kolejne dziecko? - Zachichotałam.
- Nie spocznę, póki nie urodzi mi się córka.
- Żona wie?
- Powinna...
- Nastawić się psychicznie?
- Tak. To na pewno. Jeśli młoda wdałaby się w braci...
   W moich uszach rozbrzmiał jego melodyjny śmiech.
   Jeden z chłopców wskoczył na kolana ojca.
- Dzień dobry - przywitał się.
- Dzień dobry.
- Tato!
- Słucham, synu - odrzekł Alek.
- Co to za pani? - Spytał malec, patrząc na mnie z nieukrywaną ciekawością.
- To jest koleżanka wujka Piotrka - odpowiedział.
- Koleżanka?
- Powiedzmy - wzruszyłam ramionami.
- Czyli dziewczyna?
- Nie - pokręciłam głową.
- Synu, czy ty nie przesadzasz z tym przesłuchaniem?
- No co? Ładną koleżankę ma wujek - mały wyszczerzył ząbki.
- Dzięki - zaśmiałam się.
- Ej, chłopaki. Co to ma być? Rodzinny podryw?
   W mojej obronie stanęła Ignaczakowa, znana towarzystwu jako Iwona.
- Skądże! To młody się zbierał na podryw, ale coś nie bardzo. Zmykaj - szturchnął swego potomka.
- Ty też zmykaj, gospodarzu - powiedziała, wskazując resztę zawodników. - Karkówka ci się fajczy.
- Tak jest!
   Aleh posłusznie wykonał polecenie.
- Dzięki za ratunek - westchnęłam.
- Nie ma za co. Większość z nas przez to przechodzi.
- Ale ja nie jestem jedną z was.
- Dlaczego nie? - zajęła miejsce obok.
- Nie jestem dziewczyną Piotrka.
- To nic. Teraz należysz do tego grona - wskazała soviaków i ich rodziny. - Nie ważne, czy jesteś dziewczyną któregoś z nich, czy narzeczoną ministra. Wszyscy cię polubiliśmy, a od nas nie jest łatwo się uwolnić - wstała i wyciągnęła rękę w moim kierunku. - Chodź.
- Muszę? - Jęknęłam.
- Mówiłam ci, że od nas się nie uwolnisz - puściła mi oko.
- Najwyraźniej.
   Ruszyłam za panią Ignaczak wprost do paszczy lwa, lub stada lekko podchmielonych tyczek... Jak kto woli.
   Opadłam na ogrodowe krzesło obok Pita, a kąciki moich ust automatycznie powędrowały w górę. Siatkarz odwzajemnił gest i lekko uścisnął moją dłoń. Gdyby nie fakt, że chyba jest ostatnim wolnym facetem na ziemi, który miałby chęć mnie poderwać, to bardziej by mnie to przeraziło niż ucieszyło.
   Z Piotrkiem można było żyć na totalnym high life'ie. To była jedna z jego licznych zalet.
   Zerknęłam na Nowakowskiego, a ten skinął głową na stół. Aleh własnie stawiał na nim alko-chińczyka. Z góry uprzedzam, że to przeklęta gra. Polała się czysta, a ja odpadłam po czwartej kolejce, czyli ósmym kieliszku...

- Nie, dzięki.Czuję, że przybyło mi z dwa kilo - odpowiedziałam na pytanie gospodarza.
- W razie czego...
- Wiem, gdzie cię szukać.
- To dobrze - uśmiechnął się.
   Pit gdzieś zaginął... Zapewne w akcji. Zamiast niego, towarzystwa wpierw dotrzymywał mi Akhrem, a następnie Lotman.
- Szkoda, że to już koniec sezonu - westchnął.
- Czemu? Wrócisz do Stanów, do domu - wymieniałam - do kolegów. Będziesz mógł zagrać dla swojego kraju...
- Tu jest mój dom - wyszczerzył się. - Kocham Rzeszów.
- Ja również. Chociaż tęsknię za domem, w którym się wychowałam.
- Za nim zawsze się tęskni - stwierdził. - Ale za każdym ukochanym miejscem można zatęsknić.
- Każde też można znienawidzić - mruknęłam.
- Prawda. Nienawidzisz jakiegoś miejsca? - Spytał.
- Tak. Nienawidzę plaży w Mielnie - odrzekłam.
- Czemu?
- Bo tam się wszystko skończyło - odparłam, ślepo wpatrując się w przestrzeń.
- Co się skończyło?
- Moje życie. Moje marzenia... Moje wszystko - podsumowałam.
- Można dokładniej?
   Zerknęłam na niego.
- Tam skończyła się moja czynna przygoda z siatkówką - wyznałam.
   W jego oczach ukazało się współczucie, a ramiona oplotły moje ciało.

Od autora:

Przepraszam za opóźnienie, ale "Ksawery" trochę zaszalał i przez caluśki piątek nie miałam prądu, co równało się brakowi Internetu. Jedyny plus tego wszystkiego to odwołane zajęcia w szkole i możliwość odespania czwartkowej pobudki przed wyjazdem na konkurs do Gdańska, gdzie widziałam tramwaj z siatkarzami (reklama EuroVolley). Cudeńko!

Dużo dialogów, aczkolwiek nie jestem zbytnio zadowolona. Przepraszam za ten gniot. Inaczej tego nazwać nie można. Zero sensu, jakiejkolwiek logiki. Rozczarowanie.

Widzieliście dzisiejszy mecz Lotosu Trefla Gdańsk i ZAKSY Kędzierzyn-Koźle? Moim zdaniem Bociek wygrał całą transmisję swoimi przed- i pomeczowymi wygłupami z gdańskimi maskotkami (jedne z najlepszych w PlusLidze. Uwierzcie mi! Co one wyrabiają na meczach... Mistrzowie) oraz przytulasami z Dickiem Kooy'em! Jeden z najlepszych bromance'ów naszej ligi.

Pamiętajcie o kolejnym projekcie z Andersonem <klik>. Macie do mnie pytanie? Zapraszam TU!

To chyba byłoby na tyle. Jak zwykle wiedzcie, że bez Was to wszystko nie miałoby sensu, więc wchodźcie, czytajcie i KOMENTUJCIE. To motywuje.

Pozdrawiam, Zuza.