piątek, 29 listopada 2013

Dzień dziewiąty

Nie potrafię o Tobie zapomnieć...


WTOREK

   Opadłam na łóżko, wsłuchując się w słowa Piotrka wydobywające się z mojego telefonu.
- To pójdziesz ze mną na tego grilla? - Spytał po raz kolejny.
- Kiedy to ma się odbyć? - Wyjęczałam.
- Jutro. Mówię ci to już siódmy raz.
- Za każdym raz, gdy wspominasz o tym grillu to się wyłączam. Trujesz mi tyłek.
- Czemu nie chcesz iść?
   Był najwyraźniej bardzo niezadowolony z tego faktu.
- Jako kto mam się tam pojawić? Nie rozumiem tej idei - wyjaśniłam.
- Pójdziesz tam, jako moja osoba towarzysząca. Proszę cię.
- Piotrek, to nie ma sensu.
- Ma. To rodzinny grill. Będą dzieciaki Igły, Achrema...
- Mam robić za niańkę?
- Nie - zaprzeczył żywiołowo. - Broń Boże. Jak możesz tak twierdzić?
- Tak to zabrzmiało, panie środkowy.
- Przepraszam - spokorniał. - Chciałbym się dobrze bawić, a przy tobie zawsze jestem w humorze.
- Och - jęknęłam. - Musisz pobudzać moje sumienie?
- Jeśli to pomoże mi cię namówić, to czemu nie?
- Ja cię kiedyś zabiję - stwierdziłam.
- Ale po tym grillu, dobrze? - zaśmiał się.
- Przy wszystkich cię uduszę.
- Czyli się zgadzasz? - spytał z entuzjazmem.
- Tak to zabrzmiało?
- Owszem.
- Nie zgadzam się - odparłam pewnym głosem.
- Błagam - wyszeptał.
- Przekonaj mnie - powiedziałam tajemniczo, rozłączając się.
   Zżerała mnie ciekawość. Do czego on może się posunąć?
   Zadzwonił kolejny raz. Uśmiechnęłam się i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Przekonaj mnie - powtórzyłam, kończąc połączenie.
   Odetchnęłam głęboko i wybrałam inny numer. Właściciel odebrał po paru sygnałach.
- Cześć, co się stało?
- Do kiedy będziesz w Polsce? - od razu przeszłam do rzeczy.
- Nie wiem, ale przez najbliższy miesiąc nigdzie się nie wybieram - odpowiedział. - Czemu pytasz?
- Nieistotne. Musimy się jeszcze zobaczyć przed twoim wyjazdem.
- Oczywiście! Kiedy? - entuzjazmu w jego głosie nie dało się ukryć.
- Datę i miejsce ustalimy potem. Po prostu do ciebie zadzwonię, okay?
- Dobrze.
- Do usłyszenia, Kądziu.
- Pa, słoneczko - pożegnał się słodko zaskoczony.
   Rozłączyłam się. Nie chciałam tego, ale podejrzewam, że za parę chwil rozkleiłabym się na dobre.
   Lenka, ale z ciebie idiotka - pomyślałam. Kochasz człowieka, który odwzajemnia twoje uczucia, a ty jeszcze się zastanawiasz.

   Odbierałam dzielnie ciosy wymierzone we mnie przez Melę. Niby taka drobna, a jak walnie to może ściąć z nóg.
- Czy cię kompletnie powaliło? - zadała w końcu pytanie, które najwyraźniej nie dawało jej spokoju.
- Nie. Dlaczego?
- Kobieto, masz szansę spotkać się z rzeszowskimi siatkarzami! Dowiedzieć się jacy są naprawdę, poznać ich. a ty się wahasz? Kurde, skąd tyś się zerwała?
- Wyluzuj. Wątpię, żeby Pit odpuścił - wyznałam, opadając na krwistoczerwony fotel.
- Żebyś się nie zdziwiła!
- I vice versa. Z resztą, nawet gdyby, dużo nie stracę. Będą jeszcze okazje.
- Rozumiem - zajęła miejsce obok. - Ale czy ty zawsze musisz kombinować? Lena, w końcu im wszystkim się to znudzi.
- Jak mieli wszystko na tacy to mieli wylane, a jak będą się musieli postarać to docenią - stwierdziłam.
- Nie masz pewności - zauważyła.
- Mam za to hipotezę i będę się jej trzymać.
- Jak uważasz, ale żebyś się nie przejechała.
- Jasne - mruknęłam.
   Po mieszkaniu rozległ się dzwonek domofonu.
   Spojrzałam na przyjaciółkę, ta z kolei wzruszyła ramionami, robiąc minę pod tytułem: Kogo przywiało?.
- Ja pójdę - rzekła.
   Wróciła po minucie czy dwóch. Tak przynajmniej mi się zdawało. Na fotelu obok, zamiast Amelii usiadł Piotrek. Uśmiechnął się uroczo, jak to miał w zwyczaju, i spojrzał na mnie uważnie. Zaproponowałam coś do picia, ale odmówił, spytałam, gdzie Melka, odpowiedział, że wyszła, by zostawić nas sam na sam. Ta to chce wygrać tą stówkę.
   Chciałam wiedzieć, w jaki sposób Pit chce mnie przekonać do propozycji złożonej parę godzin temu. Mówił półsłówkami i nie mogłam z tego wyłapać nic sensownego. W końcu się poddałam i już tylko słuchałam, nie analizując głębiej treści jego wypowiedzi.
- Mówiąc wprost, o co ci chodzi?
   Byłam lekko poirytowana już tym całym kręceniem.
- O nic - odparł, sadowiąc się wygodniej na fotelu.
- Ej - szturchnęłam go, uśmiechając się przyjaźnie. - Powiedz, o co ci chodzi? Czym zawdzięczam sobie twoją wizytę?
- Sama powiedziałaś, że mam cię przekonać.
- I przyszedłeś to, żeby zrealizować swój plan? - zaśmiałam się.
- Po części - przyznał.
- A ta druga część?
- Lubię spędzać z tobą czas. Mogę się wtedy oderwać od codziennego szumu, natłoku myśli... Lepiej cię poznać i tym samym dowiedzieć się czegoś więcej o tobie i o sobie. Czy to źle?
- Absolutnie - zaprzeczyłam. - Też lubię spędzać z tobą czas i bardzo ci się chwali, że zaprosiłeś mnie na tego grilla, ale nadal nie widzę w tym sensu - stwierdziłam.
- To impreza na zakończenie sezonu, Taka nieoficjalna. Spotykamy się u Achrema i dobrze bawimy, po prostu.
- Rozumiem, ale gdzie sens? - dopytywałam.
- Sens jest taki, że Alek powiedział, że albo przychodzę z kimś, albo mam przesrane. Kiedy mówił ktoś to na sto procent miał na myśli ciebie - wyjaśnił.
- Skąd wiesz, że to o mnie chodziło?
- A kogo innego miałby na myśli, patrząc z rozbawieniem na Lotmana wysyłającego w moją stronę buziaki? Przecież nie Elvisa Presley'a!
- Elvisa w to nie mieszaj! Nich spoczywa w pokoju. Będziesz się dziś widział z chłopakami?
- Tak. Coś jeszcze chcieli omówić.
- Dobrze, w takim razie pozdrów ode mnie Alka i Paula i powiedz im, że tylko ze względu na ich zacne wygłupy pojawię się na tym grillu.
- Na prawdę?
   Ożywił się i już po chwili stał przede mną z rozpostartymi ramionami, uśmiechając się radośnie. Wyprostowałam swoje gnaty.
- Na prawdę - odparłam, klepiąc go po barku i przechodząc pod uniesioną ręką.
- Ej - jęknął.
- Trudno. Teraz chcesz coś do picia?
   Skierowałam się ku aneksowi kuchennemu i wstawiłam wodę.
- Kawy bym się napił.
- Jak sobie życzysz - odparłam, wyciągając z górnej szafki kubki.

- Matko, Piotrek, nie opowiadaj mi tego nigdy więcej - wydusiłam, nadal się śmiejąc.
- Dlaczego? - spytał z niedowierzaniem.
- Wyobraź sobie, że nie marzę o tym, by słuchać opowieści o Lotmanie biegającym po całym Podpromiu w samym ręczniku.
- Dlaczego? - powtórzył.
- Nie będę potrafiła spojrzeć mu w oczy bez wybuchu śmiechu - poskarżyłam się.
- Przepraszam.
   Dopił kawę.
- Chyba już powinienem się zbierać. Zadzwoń do Meli, bo pojęcia nie mam, dokąd wybiegła. Rzuciła jakiś pomruk na pożegnanie i nie zdążyłem się nawet odwrócić, a jej już nie było.
- To do niej bardzo podobne - stwierdziłam.
- Możliwe. Przecież jej nie znam, a ciebie dopiero poznaję.
- Wiem, Pit.
- To ja idę - uśmiechnął się.
   Wstał z fotela i skierował się ku drzwiom wejściowym. Podążyłam za nim. Stałam, opierając się prawym bokiem o ścianę, a Piter zakładał buty.
- Miło było porozmawiać i jeszcze milej, że zgodziłaś się na tego grilla - rzekł, zawiązując sznurowadła.
- Mnie również miło z tego powodu - przyznałam.
   Wyprostował się z wielkim uśmiechem na twarzy i zamknął mnie w ciepłym uścisku. Oplotłam mu ręce wokół pasa i przymknęłam oczy. Uniosłam lekko kąciki ust.

Od autora:

Przepraszam Was za ten chłam u góry. Przepraszam za wszystko, co tu jest opublikowane. Do niczego się to nie nadaje.

Dziękuję za wszystkie wejścia i komentarze, choć tych drugich mogłoby być więcej.

Jak wiecie, w następnym roku biorę się za opowiadanie z Andersonem w roli głównej <klik>, ale nic nie obiecuję ze względu na mój test gimnazjalny. Za tydzień mam próbne testy... I konkurs z wiedzy o Niemczech w Gdańsku w czwartek, muszę wstać tego dnia przed szóstą... Cierpienie i mocna kawa rano murowane.

Przepraszam za takie narzekanie...

Dalej, Skra! Bydgoszcz do pokonania!

W razie pytań zapraszam na mojego aska <klik>.

Pozdrawiam.

sobota, 23 listopada 2013

Dzień ósmy

Ktoś rozcina nożem Twoje serce, gdy ono bije.


PONIEDZIAŁEK

   Wygrzewałam się w promieniach rzeszowskiego, wiosennego słońca, czekając na przybycie dwumetrowej tyczki, z którą byłam umówiona na spotkanie. Po raz kolejny skierowałam twarz ku centrum naszej galaktyki i przymknęłam powieki. Siedziałam w lekkim rozkroku na świeżo wypucowanych schodach wejściowych Uniwersytetu Rzeszowskiego, tarasując przejście wszystkim zainteresowanym. Otworzyłam oczy, a pole swego widzenia pokierowałam ku studentowi, który, opierając się o barierkę schodów, stał parę metrów dalej i pożerał mnie wzrokiem.
   Co może być pociągającego w brązowookiej blondynce, ubranej w jeansowe szorty, czerwoną bokserkę i cienką katankę z rękawami 3/4? Długie, szczupłe nogi przyodziane w czerwone podróby Vansów? Sarkastycznie mówiąc, gratuluję gustu.
- Co jest? - Spytałam łagodnie, patrząc mu w oczy.
- Nic, nic - odparł szybko speszony, nawet przystojny chłopak.
- Przyznaj się. Ślepa nie jestem, jak zdążyłeś zauważyć.
- Ładna jesteś - skomplementował mnie.
- Dziękuję, aczkolwiek nie podzielam twojej opinii z takim samym entuzjazmem.
- Wszystkie kobiety są takie same - stwierdził.
- Faceci też. W wieku ośmiu lat przestają się rozwijać, a potem już tylko rosną, ile fabryka dała!
- Dzięki - prychnął.
- Nie ma za co. Wiem, jestem wredna. Może czasami nawet chamska? - Spytałam retorycznie. - Cóż, nie wszyscy muszą mnie lubić.
- Wszyscy muszą cię znosić.
- Niekoniecznie - zauważyłam. - Zawsze mogą mnie unikać.
- Też prawda.
   Podszedł bliżej i zajął miejsce koło mnie.
- Coś jeszcze?
   Mój głos był ostry, a wręcz jadowity.
- Dasz mi swój numer?
   Gdy wypowiadał te słowa, rozglądałam się za wybawieniem. Jest! Piotrek pojawił się na horyzoncie.
   Chłopak był okay, ale nie w moim typie. Brakowało mu tego czegoś, co przyciągało mnie do facetów. Może po prostu nie był Kądziołą?
   Skierowałam twarz ku rozmówcy.
- Przykro mi, ale i tak by nic z tego nie było - zaczęłam. - Jak chcesz przelecieć, to idź do burdelu albo klubu dla gejów. Muszę iść. Żegnaj.
   Wstałam ze schodów i, zarzucając lekko biodrami, by powiększyć jego porażkę (zazwyczaj tak się nie zachowuję), udałam się w stronę Pita.
   Zatrzymałam się przed soviakiem i, opierając się czołem o jego tors, wyszeptałam:
- Dziękuję za wybawienie.
- Jakie wybawienie?
   Wyprostowałam się i na odpowiedź skinęłam głową na siedzącego na schodach mężczyzną.
- Rozumiem. Natarczywy adorator?
- Raczej nadzieja na szybki numerek - odpowiedziałam z pogardą.
- Dziewczynę z zasadami trudno przelecieć?
   Zaśmiałam się i, zbliżając usta do jego ucha, wyszeptałam:
- Jednemu się udało. Tylko jednemu.
- Ogółem było ich więcej? - Spytał zaciekawiony.
- O wiele więcej - odpowiedziałam, puszczając mu oko.
- Odbiegając po części od tematu, chcesz iść do mnie czy rezygnujesz ze spotkania?
- Czemu miałabym zrezygnować?
- Może też jestem jednym z tych, którzy pastwią się na niedostępnymi dziewczynami? - Zaśmiał się.
- Zaryzykuję. Umiem się pilnować, a z resztą zdążyłam już ci trochę zaufać.
- To co? Idziemy? - Spytał, wyciągając rękę w moim kierunku.
   Pokiwałam głową i ujęłam dłoń środkowego.

   Mieszkanie pełne mebli z ciemnego drewna (ani grama kurzu!), ściany i podłogi w beżowych, brązowych i kremowych odcieniach. Jasna, przestronna kuchnia z małym stolikiem w prawym rogu, przy którym zajmowałam miejsce.
- Kawa czy herbata? - Spytał gospodarz, kładąc na kamiennym blacie dwa białe kubki.
- Kawa, jeśli można.
- Można, można - uśmiechnął się radośnie. - Jaką sobie pani życzy?
   Stanął z ręką zgiętą w łokciu i ułożoną przed resztą ciała, naśladując lokaja.
   Zaśmiałam się serdecznie i pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Rozpuszczalną z mlekiem i łyżeczką cukru, poproszę - odpowiedziałam.
- Wyśmienity wybór! - Odpowiedział, naśladując głosem Makłowicza. - Mój specjał!
   Pit był przekomiczny. Taki wyluzowany, zupełnie, jak nie on! Podobno jest nieśmiały... Mówiąc szczerze, nie jestem w stanie tego zauważyć. Może ma do mnie trochę inne podejście niż do reszty przedstawicielek płci pięknej?
- Piotrek, mogę cię o coś spytać?
- Jasne - odparł, nasypując kawy do naczyń.
- Masz dziewczynę?
- Miałem narzeczoną. Ostatnio doszliśmy do wniosku, że trochę przerwy dobrze nam zrobi, aczkolwiek jeszcze niedawno miałem nadzieję, że to z nią stanę przed ołtarzem - wyznał.
- Życzę szczęścia i powodzenia - uśmiechnęłam się.
- A ty? Masz kogoś? - Spojrzał na mnie zachęcająco. - Twoje wyrzuty sumienia były spowodowane tym związkiem?
- Nie mam nikogo. Co do wyrzutów, chyba miały one miejsce za sprawą pewnego chłopaka, ale nie mam pewności.
- Rozumiem. Twój były? - Zalał proszek wrzątkiem.
- Wielokrotny - przyglądałam się, jak miesza mleko z powstałym wcześniej płynem. - Jeszcze z gimnazjum.
- Aż tak długi związek? - Podał mi kubek.
- Dziękuję - przejęłam naczynie. - Nie, same związki nie były długie, raczej częste.
- Najgorętsza para w szkole? - Spytał, siadając na przeciw mnie.
- Coś w ten deseń - potwierdziłam. - Był u mnie i starałam się trzymać go na dystans, ale, mimo wmawiania sobie, że nic do niego nie czuję, miałam z tym duży problem.
- Stara miłość nie rdzewieje - stwierdził.
- Coraz częściej umacniam się w tym przekonaniu. Przeraża mnie to.
   Na ostudzenie myśli upiłam łyk kawy.
- Dobra - powiedziałam z uznaniem.
- To nie ja, to moja Jacobs - zaśmiał się, udając, że zarzuca grzywką, którą nie bardzo posiada.
   Zawtórował mu, cudem się nie opluwając.
- Jeśli się kogoś na prawdę kocha to uczucie nigdy nie wygasa - spoważniał.
- Serio tak uważasz?
   Pokiwał głową, a ja westchnęłam.
- Mam do niego zadzwonić?
- Niekoniecznie. Daj sobie trochę czasu - uśmiechnął się. - Miłość nie zając, nie ucieknie.
- Tydzień? Dwa? - Spytałam, niwelując suchość w gardle odrobiną ciepłej substancji.
- Myślę, że tydzień starczy. Zastanów się nad tym porządnie i w razie wątpliwości, lub chęci wygadania się, uderzaj śmiało. Służę radą - zaoferował się.
- Dziękuję. Bardzo mi pomogłeś, wiesz?
- Daj spokój. Od czego są przyjaciele?
- Przyjaciele? - Odparłam zdezorientowana.
- Masz coś przeciwko?
- Nie. Po prostu nie sądziłam, że traktujesz naszą znajomość tak poważnie.
- Pomyślałem, że skoro się dogadujemy, a ty nie jesteś dziewczyną, która chce mi się wpakować do łóżka, to dlaczego nie moglibyśmy być przyjaciółmi?
- W sumie racja. Możemy spróbować - powiedziałam, opróżniając powoli kubek. - Dziękuję.
- Nie ma za co - uniósł kąciki ust.
- Może zmienimy temat? - Zaproponowałam.
- To chyba dobre posunięcie. O czym gadamy?
- Możesz mi opowiedzieć o ostatnich treningach.
   Piotrek spełnił moją prośbę.
   Parę godzin spędzone na słuchaniu opowiadań o pracy rzeszowskiej drużyny były jak miód dla moich uszu. Piękne słowa, które zabijały wszelkie zło, panoszące się po zawiłych tunelach mojego umysłu.
   Dopiłam kawę i wstałam z krzesła.
- Dziękuję - stanęłam za nim i objęłam go w linii barków. - Dziękuję za skuteczne wyrzucenie z mojej głowy wszystkiego, co swoim jadem zżerało mnie od środka.
- Nie ma za co, Lenka. Do usług.
   Oparłam się czołem o sklepienie jego głowy.
- Pit, wiszę ci wypasiony obiad - zaśmiałam się.
- Niewątpliwie.
- Będziemy musieli się umówić, a póki co - odetchnęłam głęboko. Jego włosy pachniały miętą - muszę lecieć.
   Wyprostowałam się i skierowałam ku drzwiom.
- Odprowadzę cię - usłyszałam za sobą.

Od autora:

Dziękuję Wam za prawie 4500 wejść! Mam nadzieję, że do końca historii stuknie nam 10 tysiów! :)

Asiu, mam nadzieję, że zasłużyłam na szereg tumblra. Pozdrawiam i jak będę podziwiać Mariusza koszącego trawę w wakacje to cyknę ci parę fotek :)

Za to "Jacobs" Was przepraszam... Audycja zawierała lokowanie produktu :P

Kocham Was, czekam na Wasze komentarze (CZYTAM = KOMENTUJĘ) i zapraszam na opowiadanie z Andersonem, Drzyzgą i, znów, Nowakowskim! <klik>

Pozdro600, Zuza.

piątek, 15 listopada 2013

Dzień siódmy

Sny miewaj tylko różowe.


NIEDZIELA

   Stąpałam z nogi na nogę, trzymając telefon przy uchu i powtarzając Błagam cię, Piotrek, odbierz. Nadaremno. Po kolejnym nieudanym połączeniu opadłam z rezygnacją na łóżko i walnęłam pięścią w ścianę.
   Dlaczego nie odbierał? Czy wszystko było dobrze? Mógł się obrazić za mój wczorajszy wybryk, ale czy był na tyle zły, by mnie unikać? Wielce prawdopodobne.
   Byłam na siebie wściekła! Moje wczorajsze zachowanie było karygodne, a ja nie miałam nawet, jak go przeprosić! Skandal!
   Polubiłam Piotrka i posiadałam wyrzuty sumienia, bo potraktowałam go, jak zabawkę. Może mnie polubił, a nawet obdarzył sympatią? Teraz już raczej nic z tego nie zostało, bo ukazałam szczyt swej wredoty i chamstwa.
   Po pokoju rozległ się cichy dźwięk dzwonka mojej komórki. Odebrałam natychmiast, podrywając się z materaca.
- O co chodzi? Dobijałaś się niemiłosiernie - stwierdził Pit.
- Co za ulga - westchnęłam. - Nic ci się nie stało.
- A co miało mi się stać? - Spytał zdezorientowany. - Tylko po to dzwoniłaś?
- Nie - odpowiedziałam szybko. - Dzwoniłam w całkiem innej sprawie. Chciałam przeprosić cię za moje zachowanie i dowiedzieć się, czy jesteś na mnie zły.
- Przeprosiny przyjęte, a zły nie jestem i nawet nie byłem.
- Serio? Przecież wczoraj zachowałam się, jak idiotka. Wpierw byłam zbyt wylewna, a potem pozostawiłam cię na pastwę losu - streściłam.
- Ostatnio mówiłaś, że takie rzeczy mam sobie tłumaczyć twoim roztrzepaniem, więc tak zrobiłem.
- Ja ukazuję swoją najbardziej chamską stronę, a ty wmawiasz sobie, że to moje roztrzepanie? - Zapytałam przepełniona zdziwieniem.
- Miałem się tym przejąć? - Zaśmiał się.
- Co się chichrasz? Dla mnie to była jakaś pieprzona noc wyrzutów sumienia, a ty spałeś spokojnie, jak gdyby nigdy nic? Żartujesz?
- Powinienem nie spać razem z tobą?
- Tego nie powiedziałam - odparłam. - Przynajmniej moje sumienie się zamknęło - stwierdziłam.
- Było aż tak upierdliwe? - Spytał z rozbawieniem.
- Cholernie. Poza tym, co u ciebie?
   Ponownie zajęłam miejsce na pościelonym łóżku, zakładając nogę na nogę.
- Dobrze. Mam dziś wolne, a po wczorajszym meczu jestem prze-szczęśliwy. To znaczy, jeśli chodzi o to wolne, to po prostu rano nie mieliśmy treningu, ale o ósmej kolejne spotkanie z Kędzierzynem, więc jakieś półtora godziny wcześniej muszę być na Podpromiu - wytłumaczył.
- Zapał do walki pan posiada?
- Oczywiście! Mam go aż nadto. Dziś też będziesz na meczu?
- Przykro mi. Dziś kibicuję wam przed telewizorem, jak większość kibiców - odpowiedziałam.
- Szkoda. Spotkamy się po meczu?
- Będziesz w stanie? - Zaśmiałam się.
- Jasne. Może zmęczony, ale trzeźwy.
- Nie będę ci zawracać czterech liter. Zobaczymy się kiedy indziej.
- Jak sobie życzysz - odparł.
- Nadal będzie mi głupio spojrzeć ci w oczy po tym, co zrobiłam. Przepraszam za wszystko.
- Powtarzam: przeprosiny przyjęte - odpowiedział radośnie. - Co z tym spotkaniem? Musi być dopiero jutro? W najlepszym przypadku oczywiście.
- Wiesz, gdzie mieszkam. Jeśli wyrobisz się przed meczem, to zapraszam.
- Oj, chyba nic z tego nie będzie. Kurde, zapomniałem, że umówiłem się z Kosą - powiedział ze smutkiem.
- Nic się nie stało. Odpoczniesz od mojego roztrzepania.
- Lubię twoje roztrzepanie - zaśmiał się. - Każdą twoją irytację mogę sobie nią wytłumaczyć.
- Na która umówiłeś się z Grześkiem?
- Z Grzechem... Jestem umówiony za kwadrans - odpowiedział spokojnie.
- Dobrze, więc ci nie przeszkadzam. Szykuj się. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - pożegnał się. - Zaczekaj!
- Słucham.
- O której jutro kończysz zajęcia?
- Wyślę ci SMSa, jak skończę i spotkamy się u mnie, okay?
- A może być u mnie? - Spytał.
- Jasne. Będę czekać pod uniwerkiem, bo nie wiem, gdzie mieszkasz.
- Dobrze. W takim razie... Do zobaczenia.
- Do widzenia - pożegnałam się z entuzjazmem.

   Zajęłam miejsce na czerwonym fotelu znajdującym się w prawym rogu pokoju. Oplotłam ręce wokół swych kościstych kolan i wbiłam wzrok w białe skarpetki, które przylegały do moich stóp.
   Do pomieszczenia weszła Amelia i zajęłam miejsce na siedzisku obok. Nie odzywała się. Zaniepokoiło mnie to.
- Chodzisz z Piotrkiem na randki, nie unikasz go. Masz o stówę za dużo w portfelu? - Odezwała się po dłuższej chwili.
- Po prostu... Och, nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.
- Prosto z mostu. Czujesz coś do niego?
- Nie.
   Nie mam pojęcia, pomyślałam.
- Wiem, że cię to nie cieszy.
- Spokojnie. Zakład to zakład, a ludzkie uczucia to co innego.
- Melka, dajmy spokój, dobrze?
- Jak chcesz - odparła. - Oglądamy mecz? - Spytała z uśmiechem.
- Jasne. Włączaj.

   Siedziałam spokojnie na fotelu, śmiejąc się z Amelii, która tańczyła ze szczęścia, ponieważ Reska zdobyła swoje kolejne Mistrzostwo Polski.
   Brunetka stanęła przede mną z wyciągniętymi rękoma i już po chwili obie podrygiwałyśmy w rytm melodii nuconej przez moją współlokatorkę.
- Zadzwoń do Piotrka - podsunęła. - Będzie mu miło.
   Uśmiechnęła się i opadła o fotel.
- Dobry pomysł - powiedziałam, chwytając do ręki telefon.
   Wybrałam numer Pita.
- Gratuluję, mistrzu! Kolejnych tytułów, zapału do pracy i chęci do życia! - Wyrecytowałam. - I żebyś nie spił się tak, by trzeba było cię do mieszkania zanosić - dodałam ze śmiechem.
- Dziękuję - odparł radośnie.
- Przekaż gratulacje całej drużynie - spojrzałam na gestykulującą przyjaciółkę - ode mnie i Melki - dodałam.
- Nie ma sprawy. Chłopcy na pewno się ucieszą. Szczególnie Lotman.
- Och, tak! Ucałuj ode mnie Paula! - Poleciłam Piterowi.
- Oczywiście - zaśmiał się. - Widzimy się jutro, nieprawdaż?
- Prawdaż. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, śliczna.
   Rozłączyłam się.

Od autora:

Zasada CZYTAM = KOMENTUJĘ.

Nie zapomnijcie o niej!

Gratulacje dla Dragana Stankovića, który w tym tygodniu został ojcem małej Sary :)
Wychowuj tę swą pociechę w siatkarskim stylu!

Słowa uznania dla Lotosu Trefl Gdańsk, który pokonał na wyjeździe AZS Olsztyn. Wielkie gratulacje dla MVP, Grzegorza Łomacza, który wystawiał bajecznie i dla całej drużyny, która pokazała najwyższy poziom!

Tyle ode mnie. Wpadajcie na bohaterów na kolejnym mym opowiadaniu. Tym razem z Andersonem <klik>.

Pozdro600, Zuza.

piątek, 8 listopada 2013

Dzień szósty

Jeśli chcesz być szanowanym,
Szanuj innych.


SOBOTA

   Stałam przed lustrem, przyglądając się spoczywającej na mnie biało-czerwonej, pasiastej koszulce. Obrysowałam palcem jedynkę znajdującą się na mojej klatce piersiowej. Cieszyłam się z tego, że Piotrek obudził mnie o siódmej, mimo mojego bulwersu, gdy otwierałam mu drzwi. Inną sprawą jest to, że na Nowakowskiego nie da się gniewać, szczególnie, jeśli stoi przed tobą z uśmiechem i małym ekwipunkiem, który potem okazuje się klubowym t-shirtem. Sprawił mi tym masę radości. Podziękowałam mu zawiśnięciem na szyi i krótkim całusem w policzek. Miałam wrażenie, że to poprawiło mu humor, który i tak był już dobry.
   Kąciki moich ust poszybowały ku górze na samo wspomnienie zadowolonej, prze-szczęśliwej twarzy Pita. Odetchnęłam głęboko, poprawiłam jeansowe spodenki i wyszłam z sypialni.
   W korytarzu wpadłam na Melkę.
- O kurde! Świetna koszulka! Czemu wcześniej mi jej nie pokazałaś? - Spytała, robiąc groźną minę i dźgając mnie palcem w mostek.
- Miałam cię budzić o siódmej? Wiesz, chciałam dożyć tego meczu - zaśmiałam się.
- Och, aż tak wcześnie cię obudził? - Jęknęła.
- Też w to nie wierzyłam. Nie masz pojęcia, jak się na niego wkurzyłam za tą pobudkę.
- Domyślam się - przyznała - a potem dostałaś koszulkę.
- Nie. Potem zobaczyłam smutek w jego oczach, bo zapewne spodziewał się radosnego powitania, a nie zrugania za to, że mnie obudził. Miał tyle szczęścia, że później z łatwością odpłynęłam - stwierdziłam.
- Ej, bo zaraz mi tu odpłyniesz w marzenia o Cichym Picie! Zakładaj buty i wychodzimy - popchnęła mnie lekko... Prosto w półkę na obuwie. - Kurczę! Przepraszam - odpowiedziała na mój jęk bólu.
- Nic się nie stało - potarłam obolałe kolano. - Będzie dobrze.
- Jeszcze raz przepraszam - powiedziała przejęta.
- Wyluzuj.
   Założyłam białe balerinki i przekroczyłam próg mieszkania.

   Na hali było jeszcze pusto. Jedynie na boisku, co jakiś czas, pokazywał się trener Kowal, pomijając mężczyzn rozstawiających sprzęt elektroniczny. Operatorzy kamer, statystycy, technicy oświetlenia i nagłośnienia. Swoje miejsca zajmowali już komentatorzy: Wojciech Drzyzga i Tomasz Swędrowski. Przed oczami śmignął mi Łukasz Kadziewicz. Co on tu robi? Kadziu, prawdziwy obieżyświat, aktualnie bardziej obieżykraj.
   Zajęłyśmy z Amelią miejsca, które zanotowane były na naszych biletach. Sektor prawie przy bandach reklamowych, pierwszy rząd. Bardzo dobry widok.
   Na boisko wyszli gospodarze z kapitanem na czele. Byłyśmy jedynymi osobami na trybunach, więc łatwo było nas zauważyć. Piotrek pomachał mi z uśmiechem na twarzy.
- Coś się kroi - szepnęła mi na ucho przyjaciółka.
   Posłałam jej groźne spojrzenie i obdarowałam ją mocnym szturchnięciem łokciem... Między żebra.
- To bolało - zamarudziła, a następnie zrobiła minę zbitego psa. - Jak możesz.
- A jednak - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
   Soviacy zaczęli rozgrzewkę. Najpierw rozbieganie na tylnym aucie, następnie rozciąganie indywidualne, a na koniec zagrywka, przyjęcie, atak i wystawa.
   Przy reklamach stały tłumy napalonych hotek, które, gdyby nie przeszkody i ochroniarze, zapewne już znajdowałyby się na plecach zawodników obu drużyn. Szczególnie zagrożeni pewnie byliby Penczev i Kooy. Współczucie dla nich, zważając na ewentualne kolejki po autografy i zdjęcia.
   Z kolei za nami siedziały dwie dziewczyny, na oko gimnazjalistki lub wczesne licealistki, rozmawiające o technice gospodarzy i pokaźnym zasięgu Nowakowskiego. Pewnie należały do tych prawdziwych kibiców, a nie sezonowców, którzy co roku zmieniają ulubiony klub. Żenada.
   Jedna z nich poklepała mnie w ramię.
- Cześć, jestem Anka. Fajna koszulka. Oryginalna?
   Zaskoczyła mnie jej uprzejmość. Nie pytała złośliwie, a jej głos nie był przepełniony zazdrością. Zadałą to pytanie, ot tak, z ciekawości.
- Cześć, mam na imię Lena - podałam jej dłoń. To moja przyjaciółka, Mela - wskazałam na towarzyszkę. - Koszulka oryginalna - potwierdziłam. - A twoja?
- Też. Dostałam od Achrema - uniosła kąciki ust. - Ty swoją kupowałaś?
- Nie. Prezent od Pita - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Oboje są świetnymi siatkarzami - stwierdziła.
- Racja - zgodziłam się.
- Już się zaczyna - powiedziała podekscytowana Amelia, trącając mnie w ramię.
- Miłego meczu.
- Dziękuję. Wzajemnie - posłała mi uśmiech.
   Na boisko wbiegły szóstki obu drużyn. Zero zaskoczenia. Konar, Perła, Fabian, Penczev, Nowakowski, Achrem i Igła na libero, a w Zaksie: Witczak, Możdżok, Guma, Kooy, Gladyr, Ruciak i na libero Gato.
   Zaczynają goście. Zagrywa Rucy, jak na Papcia przystało serwis atomowy, jednakże Aleh przyjmuje piłkę ze spokojem i dokładnością. Fabian robi krok w lewo pod siatką i wystawia przesuniętą krótką do Piotrka, którego kryje pojedynczy blok Zaksy. Piter ze swoim godnym pozazdroszczenia zasięgiem, przebija piłkę nad blokiem z taką siłą, że kędzierzynianie nie mają najmniejszych szans na obronę.
   Gospodarze cieszą się z pierwszego punktu, a czuję, że to będzie krótki mecz.

   Myliłam się. Mecz trwał cztery zażarte sety i tie-breaka. TwieRRdza Rzeszów nie została zdobyta, ale niewiele brakowało, gdyż goście mieli dwa match pionty. Reska z trudem broniła te piłki, ale udało się. Poczekałyśmy z Melką, aż hala opustoszeje i, rozmawiając o dzisiejszym meczu, czułyśmy, że każda sekunda przybliża nas do spotkania z bandą wyrośniętych sportowców.

   Podążałam podkarpackim chodnikiem ramię w ramię z niejakim Nowakowskim. Siatkarz stawiał kroki, wpatrując się w swoje czerwono-pomarańczowo-białe Air Maxy i zapewne zastanawiając się nad zabraniem głosu. Nie pałałam chęcią, by tego dokonać, bo mimo ciszy nie czułam się niezręcznie, Miałam wrażenie, że pomruk pojedynczych silników samochodowych, szumu wietrzyku okalającego nasze ciała i skrzypienia podeszew naszego obuwia mówiły same za siebie. Wystarczała mi sama obecność tego dwumetrowca, ponieważ wiedziałam, ba!, byłam przekonana, iż to będzie kolejny miły wieczór zapisany na kartach naszej znajomości.

   Pit zabrał mnie na dach jakiegoś bloku. Czekał tam na nas już rozścielony koc i kosz piknikowy pełen najróżniejszych pyszności. Spojrzałam niepewnie na środkowego, a on w odpowiedzi uśmiechnął się delikatnie.
   Usadowiliśmy się na grubym materiale. Dzieliły nas centymetry. Jak na moje oko bardzo małe centymetry. O dziwo, nie czułam dyskomfortu. Było to bardzo miłe i chyba podnosiło wskaźnik mojej pewności siebie.
- Sam na to wpadłeś? - Spytałam z ciekawości.
- Poniekąd. Pomysł mój, a wykonanie z pomocą koleżanki z Reski.
- Świetny pomysł - pochwaliłam go i obdarowałam krótkim całusem w policzek.
- Dziękuję - odpowiedział wyraźnie uradowany.
   Wpatrywaliśmy się w gwiazdy, rzucaliśmy winogronami, biegając po dachu, wbrew zasadom BHP, i śmialiśmy się do rozpuku. Niebo przysłaniały, co raz liczniejsze, chmury, ale zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma się czym martwić.

   Po raz kolejny się pomyliłam. Zaskoczyła nas nagła ulewa. Krople deszczu uderzały w nasze ciała, jakby chciały przebić się przez skórę. Uciekaliśmy stamtąd, jak w popłochu. Pit zwinął koc, wrzucił go do koszyka i pociągnął mnie w stronę zejścia na klatkę schodową budynku.
- Przepraszam. Nie tak to miało wyglądać - zaczął się tłumaczyć zaraz po tym, jak znaleźliśmy się w bezpiecznym, suchym miejscu. - Nie dogadałem się z Matką Naturą - zażartował.
   Zaśmiałam się i zamknęłam mu usta czułym pocałunkiem, ujmując jego twarz w dłonie.
- Jeny, Piotrek, strasznie cię przepraszam. Nie powinnam być taka wylewna - teraz moja kolej na spowiedź. - To był afekt.
- Serio? Sądzisz, że będę miał pretensje do dziewczyny, bo mnie pocałowała? - Spytał zdziwiony.
- Raczej się przyssała - zauważyłam ze śmiechem. - Po prostu mam wyrzuty sumienia - wyjaśniłam. - Matko, tak szybko? - Zapytałam retorycznie.
- Nie przyssałaś się. Wyobraź sobie, że nie wyglądasz, jak pijawka lub glonojad. Co do sumienia... Moje siedzi cicho.
- Jesteś facetem. Wam poczucie winy nie przypomina o swoim istnieniu - stwierdziłam.
- Chyba nie jestem facetem, bo moje uaktywnia się dość często - zażartował.
- Ja się tu, niemal że, spowiadam, a ty sobie jaja robisz.
- Wyluzuj. Nie gniewam się za ten twój... Jak ty to nazwałaś?
- Afekt - odpowiedziałam szybko.
- Właśnie! Nie gniewam się za ten twój afekt - uśmiechnął się. - Wręcz przeciwnie! To było bardzo miłe.
- Daruj sobie - jęknęłam, kierując się na sam dół budynku.
- Gdzie idziesz? - Spytał zdezorientowany.
- Jak to gdzie? Co ja mieszkania nie mam?
   Cóż za ironia!
- Em... Dobrze - odrzekł zakłopotany. - Odwiozę cię.
- Nie, dzięki.
- To chociaż odprowadzę.
- Nie, dzięki - powtórzyłam oschle.
- Nalegam.
- Ale ja nie - powiedziałam dosadnie. - Chcę wrócić sama.
- O tej porze? To niebezpieczne - stwierdził.
- W czasie się nie cofnę, a niebezpieczeństwo mam gdzieś. Bez adrenaliny nie ma życia, Piotruś.
- Jak ci się coś stanie, będę pluł sobie w brodę.
   Uparty, jak osioł!
- Trudno. Idę sama. To już ustalone - powiedziałam, napierając palcem na przycisk windy.
- Kto tak postanowił?
- Ja. Tu i teraz - odpowiedziałam, wchodząc do windy.
   Drzwi się zamknęły, a za nimi został Piotrek, czyli kolejny facet, którego potraktowałam, jak śmiecia. I wcale nie jest mi z tym dobrze. Czułam się okropnie. Co ze mnie za suka, że tak traktuje innych. Jedyną osobą, która umie nade mną zapanować jest Mela, ale z racji zakładu, nie mogę się do niej zwrócić. Ostatnia deska ratunku zatonęła.

Od autora:

Nie mam czasu się rozpisywać. Przepraszam za błędy, za marny rozdział, choć długi, i pamiętajcie o zasadzie CZYTAM = KOMENTUJĘ.

Pozdro, 600.

sobota, 2 listopada 2013

Dzień piąty

Zostań, poukładaj mi sny,
Jeden z nich na pewno to My...


PIĄTEK

   Obudziło mnie skrzypienie nadmuchiwanego materaca. Odchyliłam lekko powieki. Poraziło mnie światło słoneczne, przebijające się przez żywo-pomarańczową roletę. Michał siedział po turecku, przecierał oczy i przeczesywał ręką rozczochrane, kasztanowe włosy. Spojrzałam na niego, przymykając jeden narząd wzroku, ponieważ światło było cholernie upierdliwe. Przyjaciel posłał mi serdeczny uśmiech i pomachał na powitanie. Mruknęłam coś pod nosem i uniosłam kąciki ust ku górze. Wpatrywał się we mnie, jego wzrok błądził po moich odsłoniętych nagich nogach i brzuchu. Koszulka, w której spałam, podwinęła się aż do sportowego topu, spoczywającego na górnej części mojego tułowia. Zaklęłam pod nosem i poprawiłam ciuch. Kądziu wydał z siebie pomruk niezadowolenia, ale próbowałam to zignorować. Po chwili materac mojego łóżka cicho zaprotestował, wyczuwając dodatkowe obciążenie. Misiek przytulił mnie mocno i pocałował w skroń. Zerknęłam na zegarek stojący na stoliku obok. Miałam jeszcze parę godzin. Dziś zajęcia zaczynałam po południu. Ponoć na jednym z wykładów miała zostać puszczona lista, więc powinnam się stawić na wszystkich. Przeklęte sprawdzanie obecności.
   Chwilę rozmawialiśmy o siatkówce plażowej, szczególnie o moich treningach, które byłam wręcz zmuszona zakończyć. Tęsknię za tym. Za adrenaliną, piłką, piaskiem pod stopami, szacunkiem do przeciwnika, towarzyszką u boku, ustawianiem bloku, wystawą, atakiem, zagrywką, zarówno flotową, jak i z wyskoku, dokładnym przyjęciem i hektolitrami dumnie wylanego potu. Piękny sport pełen walki, poświęcenia, siły i nieskazitelnej techniki, a także błędów. Cieszyło mnie to, że przy braku tematów zawsze mogliśmy wrócić do siatkówki. To nas łączyło, łączy i będzie łączyć. Oboje ją kochamy ponad życie, szkoda tylko, że nie jest dane mi być zawodnikiem. Już nie.
   Kolejną myślą przewodnią naszej rozmowy był powrót Miśka do rodzinnego domu, Zadecydował, że wyjedzie dziś, a dokładniej jeszcze przed moimi pierwszymi zajęciami. Było mi trochę przykro. Najchętniej siedziałabym z nim całymi dniami i rozmawiała o niczym.

   Nawet nie spostrzegłam, kiedy znów udałam się w objęcia Morfeusza. Słuchając wersji Michała, a raczej w nią wierząc, zaczął tak przynudzać, że odleciałam. Nie do końca przekonuje mnie ta wersja wydarzeń, ale on jest uparty, jak osioł i jeśli się z nim nie zgadzasz, umarłeś w butach. I to kamiennych.
   Zwlekłam się z łóżka i udałam do łazienki. Potwornie bolały mnie plecy, czego nie dało się, ot tak, zignorować. Przydałby się masaż, porządny masaż. Muszę uśmiechnąć się do sztabu soviaków, przecież powinni znać jakiegoś dobrego masażystę.
   Po wyjściu z toalety czekało już na mnie śniadanie. Jajecznica z grzankami. Misiek był świetnym kucharzem. Usiadłam przy małym stoliku w kuchni. Zajął miejsce na przeciw mnie.
- Mela też je? - Spytał, zanim zabrał się za pochłonięcie, pysznie wyglądającej, zawartości talerza.
- Nie. Jest już na zajęciach - przełknęłam kęs. - Jeśli się na nie udała.
- Chyba jednak jej nie ma - zauważył.
- Zapewne. Miło, że o niej pamiętasz - dodałam z radością.
- Powinienem podziękować za komplement - uśmiechnął się. - Tak mi się zdaje. Dziękuję.
- Nie ma za co.
   Resztę posiłku spożyliśmy w ciszy. Zakłócał ją tylko nieustanny brzdęk sztućców.
- Było pyszne. Kto zmywa?
- Zaczynało się tak pięknie i już musiałaś to zepsuć? - Jęknął boleśnie.
- Przepraszam. Ja pozmywam. W końcu jesteś moim gościem.
   Wstałam z krzesła, zebrałam talerze i włożyłam je do zlewu. Wydałam z siebie cichy pomruk niezadowolenia i zaczęłam doprowadzać naczynia do czystości. Gdy zakręcałam wodę, Kądzioła stanął za mną i objął mnie w pasie.
- Puść mnie - powiedziałam, odwracając się do niego przodem.
- Dlaczego? - Spytał urażony, ale nie poluzował uścisku. - Dlaczego mnie odtrącasz?
- Bo to nie ma sensu, Michał. My jako para - westchnęłam głośno - to przeszłość. Nie ma sensu, reaktywacja tego... Czegoś.
- Jesteś pewna? - Jego oczy przepełniała nadzieja.
- Jestem pewna - rzekłam spokojnie. - Puść mnie.
   Wykonał polecenie. Minęłam go, ukradkiem kierując swój wzrok w jego stronę. Stał tam, gdzie wcześniej, z lekko opuszczoną głową. Moje serce rozpadło się na tysiące kawałeczków. Skrzywdziłam go. Skrzywdziłam go, jak ostatnia suka. Czułam się okropnie. Kochałam go, ale nie pragnęłam. Dusiłabym się w tym związku, nie byłabym szczęśliwa, a tym samym unieszczęśliwiałabym jego. A może pozory? Może właśnie próbuję oszukać siebie i swoje uczucia?
- Przepraszam. To nie ma sensu - wyszeptałam i ruszyłam do sypialni.
   Opadłam na łóżko i, z niekrytą niechęcią, poczęłam pakować torbę na zajęcia. Parę zeszytów, dwa długopisy, chusteczki i parę innych przedmiotów. Wyszłam z pokoju i udałam się z powrotem do kuchni po wodę.
   Kądziu siedział przy stoliku.
- Przepraszam - powiedziałam, biorąc z blatu jedną z butelek i siadając na przeciw siatkarza.
- Jest okay. Rozumiem twoje obawy. Już nie będę naciskał. To było nie fair z mojej strony. Moje zachowanie było karygodne... Co ja mówię? Ona nadal jest karygodne. Nie ty powinnaś przepraszać - pokręcił głową. - Przepraszam.
- Byłam wredna. Zasłużyłeś na te przeprosiny. Wiem, że to, co teraz powiem, będzie nie na miejscu, zważywszy na wcześniejszą sytuację, ale jest mi wręcz smutno z powodu twojego wyjazdu.
- Tak będzie lepiej - zauważył.
- Zapewne masz rację - potwierdziłam.
- Mogę cię przytulić? - Spytał nieoczekiwanie.
   Spojrzałam na niego niepewnie i powoli skinęłam głową. Michał wstał i stanął za mną, oplatając mi ręce wokół szyi. Uśmiechnęłam się i potarłam dłonią jego przedramię.

- Panno Janowicz! Proszę uważać - rzekł wykładowca, przyłapując mnie na grzebaniu w telefonie.
- Oczywiście. Przepraszam - odparłam bez większej skruchy, chowając lepiej komórkę.
    Stary dziad, pomyślałam. Gdyby nie przynudzał to bym nie siedziała na Facebook'u i nie oglądała zdjęć Asseco Resovi z poprzedniego meczu.
- Panno Janowicz! Nazwisko nie upoważnia pani do takich zachowań, jak ignorowanie moich poleceń!
- Dobrze, dobrze - zablokowałam telefon i położyłam na ławce przede mną. - Jest pan zadowolony?
- Teraz tak. Niech pani uważa.
   Stary, bardzo wkurzający dziad. Czemu on jest taki cięty? Życie intymne mu się nie układa?
   Tak dla wyjaśnienia, Jerzy Janowicz to moja rodzina, a dokładniej kuzyn, ale z wyglądu nie jesteśmy do siebie podobni. Choć charakterami nie jest nam daleko. Oboje, jak się na coś nastawimy to trudno nam zmienić horyzonty. Nie spotykamy się zbyt często na tryb życia Jerzyka, ale, gdy już znajdziemy trochę czasu, odbijamy razem piłkę, lub wymachujemy rakietą, przegadując długie godziny. Nie ma między nami jakiś poważnych konfliktów, zawsze się wspieramy. Wysyłam mu zawsze krótkie SMSy po wygranych meczach i szlemach. Australian Open, Wimbledon... Czasami chyba ciesze się bardziej od niego. Dopinguję go na każdych kolejnych szczeblach kariery i wierzę, że za jakiś czas to on znajdzie się na samej górze rankingu ATP World Tour. On chciał namówić mnie na modeling, ale póki co jest zadowolony z moich osiągów uniwersyteckich, a wcześniej siatkarskich.
   Koniec wykładu. Wreszcie wolność. Zabrałam swoje manele i wybiegłam z budynku. Zeskakując z ostatniego schodka, wpadłam na kogoś z impetem. Przeprosiłam i spojrzałam na osobnika, który pojawił się na mojej drodze. Uśmiech, krótki całus w policzek na przywitanie i zaskoczona mina Pita od razu poprawiły mi humor.
- Kawa? - Spytał po dojściu do siebie.
- Gdzie i kiedy? - Powiedziałam w sposób, jakbym entuzjazmem chciała zarazić cały świat.
- Pobliska kawiarnia, za jakieś trzydzieści sekund?
- Nie ma sprawy - uśmiechnęłam się.
   Mimo porannego nieporozumienia z Michałem, jego wyjazdu i wkurzającego profesorka, byłam w dobrym nastroju. Sądzę, że to sprawka Piotrka, a szczególnie jego błysku w oku.
   Przeszliśmy jakieś dziesięć metrów chodnikiem i skręciliśmy w lewo. Pokonaliśmy tak zwaną Zebrę, co wcale nie było takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. O tej porze dnia Rzeszów żył własnym życiem,
   Zajęliśmy miejsca w pogodnie urządzonej kawiarni. Herbaciane brązy i kremy to goszczące tu kolory. Złożyliśmy zamówienie i pozostało nam tylko czekać na jego realizację. W międzyczasie spytałam Pita o jutrzejszy mecz. Nastawienie zespołu do boju z kędzierzyńską grupą i takie tam. Będzie to z pewnością nie mała walka. Zaksa może potraktuje ten finał, jak reważ za ubiegłorocznego Mistrza Polski.
   Mój towarzysz wpadł na głupi pomysł, a mianowicie, że nie będzie przynudzał o Resovi. Jakież było zdziwienie na jego twarzy, gdy powiedziałam mu, że za winą kontuzji, która mnie dopadła, nie jestem osobą walczącą o, na przykład, Mistrzostwo Świata w Starych Jabłonkach. Wyznałam mu również, że ubolewam nad tym każdego dnia, ale niestety czasu cofnąć nie jestem w stanie.
   Życie to labirynt pełen krętych korytarzy i ślepych zaułków. Ono daje popalić i nigdy nie jest usłane płatkami róż. Każdemu trafia się czasami cierń. Z życiem jest, jak z książką. Nawet najpiękniejsza okładka może skrywać najmroczniejszy koszmar.
   Kelnerka podała nam dwie latte macchiato i porcję kruchych ciasteczek z czekoladą.
   Przegadałam z Nowakowskim prawie dwie godziny, co równało się czterem kawom i trzem talerzykom ciastek. Pożegnaliśmy się w dobrych humorach. Nie chciałam, by odprowadzał mnie do mieszkania, a że miał coś jeszcze do załatwienia to lepiej dla mnie. Nie spieszyłam się z powrotem, dlatego tym bardziej cieszył mnie fakt, iż jest dopiero siedemnasta.

Od autora:

Jest! Z małym poślizgiem, ale jest. Przepraszam Was, za to opóźnienie, ale rozumiecie... Wszystkich Świętych spędzone z rodziną. Żarty, śmiech i oglądanie meczu AZS Częstochowy z Efectorem Kielce.

Trochę dużej niż zwykle, ale nie przyzwyczajajcie się.

Z Kądziołą zaczęło się pięknie, skończyło trochę gorzej, ale myślę, że w miarę pozytywnie. Uprzedzam! To nie koniec Michała w tym opowiadaniu. Pojawi się jeszcze nie raz w głowie naszej bohaterki, a fizycznie... Sami zobaczycie.

Zasada: CZYTAM = KOMENTUJĘ nadal obowiązuję. Proszę Was, przestrzegajcie jej, bo to motywuje i dodaje skrzydeł, a jak mam być szczera zacięłam się na jedenastym rozdziale i nie jestem w stanie wydukać nic, co nadawałoby się do tego opowiadania. Pomóżcie!

Zapraszam Was na bohaterów do mojego kolejnego projektu z Mattem Andersonem <kliknij TUTAJ>, który najprawdopodobniej rozpocznie się niedługo po zakończeniu tego bloga. Proszę o Waszą opinię (w postaci komentarza) na temat nowego pomysłu pod notką z aktorami na kolejnym moim "dziele".

Pozdro600, Zuza.