piątek, 20 grudnia 2013

Dzień jedenasty

Można oszukiwać innych, ale nie można oszukać siebie. Przynajmniej nie na dłuższą metę.


CZWARTEK


   Obudziłam się w mieszkaniu gospodarza wczorajszej imprezy na ogromniastym łóżku w pokoju gościnnym. Obok mnie smacznie spał Cichy. Usiadłam po turecku, przetarłam oczy i przeczesałam ręką włosy. Ból głowy był potężny, bo po wyznaniu skierowanym do Paula, wspomnienia zagłuszałam kolejnymi kolejkami, właściwie litrami czystej, a obiekt mych żalów dzielnie dotrzymywał mi kroku. Mam nadzieję, że teraz cierpiał mniej niż ja.
   Powoli zeszłam z sypialnego mebla i wyszłam z pokoju. Na korytarzu panowało rześkie powietrze. Podreptałam do łazienki, przemyłam twarz i wyszorowałam zęby. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądałam tak źle, jak sądziłam. Co prawda, Cameron Diaz ze mnie żadna, ale przynajmniej nie byłam podobna do zombie czy widmo, co mnie mile zaskoczyło.
   Kiedy wychodziłam z pomieszczenia natknęłam się na Lotmana. Jak na skacowanego wyglądał świetnie. W sumie... Mało powiedziane. Zjawiskowo, jak na półprzytomnego. Posłałam mu uśmiech (trochę przepraszający, trochę na otuchę i trochę dlatego, że go lubię), przywitałam się i uciekłam z powrotem do miejsca, w którym spędziłam ostatnią noc. Poprawka, ranek i wczesne popołudnie, jak mniemam.
- Dzień dobry - mruknął Pit, gdy położyłam się koło niego.
- Cześć - odpowiedziałam, prostując mu kędziorka na czubku głowy. - Dziękuję - wyszeptałam, a następnie pocałowałam go w czoło.
- Za co? - spytał z lekkim uśmiechem. - Jeśli można wiedzieć.
- Za wszystko. Namówiłeś mnie na tego grilla, mogłam zapomnieć, przez chwilę zapić smutki i, mimo wspomnień, nie uronić ani jednej łzy.
- Dlaczegóż miałabyś płakać?
- Za każdym razem to robię, gdy komuś opowiadam o końcu swojej sportowej kariery - wyznałam.
- Chodź tu - zachęcił, przyciągając mnie do siebie swoją długą łapą.
- Dziękuję, Piotruś - wtuliłam się w jego umięśniony tors.
- Zebrało ci się na wyznania, co?
- Chyba lepiej przy tobie niż przy obcym w środku miasta...
- Jasne, że lepiej.
   Poczułam, jak wydychane przez niego powietrze lekko pięści moje ucho. Biło od niego ciepło, ale nie takie standardowe "trzydzieści sześć i sześć", tylko specyficzna temperatura. On był po prostu wyjątkowy. Ważny, lecz nie najważniejszy.
- Dlaczego tak ci zależało na tym bym tu z tobą przyjechała? Tylko szczerze - zażądałam.
- Bo bardzo cię polubiłem. Z resztą, ty chyba mnie też, co? - spytał retorycznie, dobrze znając odpowiedź. - Przy tobie jestem sobą - pogłaskał mnie po plecach. - Wiem, że od urodzenia jestem nieśmiały, czasami boję się ludzi, ale próbuję zahamować to siatkówką. Publicznymi wystąpieniami. Uwielbiam, gdy cała hala krzyczy moje imię, gdy liczą na mój blok, atak czy dobry serwis, a ja ich nie zawodzę. Przy tobie nie muszę się maskować, jestem sobą, ale tym bardziej otwartym, tym, który przed niczym się nie ulęknie. Podoba mi się to. Mogę poczuć się, jak na treningu, czy to w reprezentacji, czy klubie.
   Wyczułam nutkę radości w jego głosie.
- Rozumiem, że porównujesz mnie do Igły albo Wrony? - zaśmiałam się.
- Nie są tacy źli! Wręcz przeciwnie!
- Wiem, wiem. A Zbyszek na przykład?
- Jest świetny, choć z powszechnej opinii wynika, iż to kawał rozkapryszonego skurwiela. Tak nie jest. Zibi ma jedno z najlepszych, co prawda lekko specyficzne, poczucie humoru. Kocha siatkówkę i jeśli o nią chodzi daje z siebie dwieście procent, a nawet więcej! Każdego z nas, praktycznie rzecz ujmując, traktuje, jak brata. Potrafi się przytulić, ale również nami potrząsnąć, gdy jest źle. Zawsze próbuje nas zagrzać do walki. Nie ważne czy z boiska czy kwadratu.
- Jest jedyny w swoim rodzaju?
- Dokładnie. Chciałabyś go poznać?
- Żartujesz? - spojrzałam na niego uważnie, odsuwając się odrobinę.
- Mówię poważnie. Chciałabyś?
- Jejku! Jesteś kochany!
   Momentalnie uchwyciłam jego twarz w dłonie i zatopiłam swoje usta w jego własnych. Cholera jasna, muszę opanować swoją wylewność. Szlag by to...
- Przepraszam - mruknęłam, rozdzielając nasze wargi.
   Nic nie powiedział. Tylko odwzajemnił pocałunek. Jego dłoń zsunęła się o kilka niebezpiecznych centymetrów w dół. Napierałam lekko rękoma na jego klatkę piersiową i odsuwałam się stopniowo. Poskutkowało. W ostatniej chwili mruknęłam coś w celu protestu.
- Piotrek, nie możemy się tak zachowywać - stwierdziłam. - Pamiętasz, co mówiłeś o swojej narzeczonej?
- Byłej - poprawił mnie. - Pamiętam.
- To dlaczego?
- Ty zaczęłaś.
- Wiem, ale to ty kontynuowałeś, a nie powinieneś. Poza tym, już żałuję - wyznałam. - Nie możemy tak postąpić ponownie.
- Racja. Nie powinniśmy...
   Ale dalej leżymy w jednym łóżku, pomyślałam.
- Nie powinniśmy?
- Wiem, że to różnica, ale nie wiem, jakie instynkty zawładną mną w przyszłości.
- Zabrzmiało nieco przerażająco.
- Przepraszam - zaśmiał się. - Przepraszam za wszystko.
   Było mi go tak bardzo szkoda, ale nie mogłam dać ponieść się emocjom. Co zrobiłaś przed chwilą, idiotko? - przeszło mi przez myśl. Chciałam być wierna Kądziowi. Ciekawe, czy on też wyznawał tę zasadę. Muszę się z nim umówić nim wyjedzie z kraju,
- Kiedy zaczynacie zgrupowanie w Spale?
- W poniedziałek - odpowiedział, schodząc z łóżka. - Czemu pytasz?
   Wodziłam za nim wzrokiem.
- Ciekawość.
   Poniedziałek to ostatni dzień zakładu z Melką, przynajmniej tak wynika z moich kalkulacji.
- Chciałabyś pojechać ze mną? - zerknął na mnie przez ramię.
   Wpatrywałam się w jego plecy, na których było widać każdy wyćwiczony mięsień. Chyba brakowało mi odwagi, by poprosić, żeby się obrócił i spojrzeć mu w oczy.
- Nie mogę - mruknęłam.
   Miałam wrażenie, że wbiłam mu nóż w plecy. Snuł się po pokoju ze spuszczoną głową.
- Piter - wstałam, zatrzymałam go i stanęłam z nim, opierając się czołem o jego kark. - Nie mogę z tobą pojechać, ponieważ...
- Musisz się z nim spotkać? - Przerwał mi.
- Jakim nim? - spytałam, przechodząc pod jego ramieniem. Teraz stałam przodem do niego.
   Spojrzałam na jego twarz i zamarłam. Było w niej tyle zawodu.
- Nim w sensie tym swoim byłym.
- Kądziem?
- Byłaś dziewczyną Kądzioły? - zdziwił się.
- Tylko o nim ci wspominałam.
- Powodzenia - odparł słodko, uśmiechając się lekko.

- Tak cholernie cię przepraszam - jęknęłam, zakładając przez głowę bluzę i poprawiając włosy.
- Robisz to już dwudziesty trzeci raz w ciągu godziny - zauważył Pit.
- A co mam robić? - spytałam retorycznie. - Jest mi głupio, bo to, co zrobiłam, mogłeś zinterpretować, jako przedmiotowe traktowanie twojej osoby.
- Przecież jesteś roztrzepana - odgarnął mi z twarzy niesforny kosmyk.
- Piotrek - złapałam go za rękę. - Nie powinniśmy...
- Wiem. Coś jeszcze muszę wiedzieć?
- Nie sądzisz, że musimy ustalić jakieś zasady?
- Kodeks? - zaśmiał się. - Chyba byłaby za wielka pokusa, by go złamać.
- Ty tu sobie kpisz, a ja mówię poważnie. Za bardzo mnie ponosi. Muszę mieć wyznaczoną jakąś granicę. Inaczej to wszystko pójdzie za daleko.
- Dla może cię ponosić - puścił mi oko.
   Uderzyłam go otwarta dłonią w mostek.
- Nie żartuj! - powiedziałam stanowczo.
- Nie żartuję - odrzekł subtelnie, patrząc mi głęboko w oczy i głaszcząc mnie po policzku.
   Westchnęłam głęboko.
   Nic nie dało się wyczytać z jego oczu. Kompletnie nic.
- Piter - jęknęłam.
- Przepraszam - mruknął, cofając rękę. - Rozumiem, że to ma się nie powtórzyć.
- Fajnie by było - przyznałam, kierując się ku wyjściu z pokoju. - Idziesz? - spytałam.
   Stał nieruchomy, zupełnie, jak kamienny posąg.
   Podeszłam do niego. kładąc mu rękę na ramieniu. Strącił ją lekko, a ja spuściłam głowę, zamykając oczy.
   Zrobiło mi się po prostu przykro, co uwidoczniła pojedyncza, uroniona łza.
- Czekamy na dole.
   Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia.

   Zapięłam pas i sprawdziłam godzinę na wyświetlaczu telefonu. Nowakowski odpalił silnik i włączył radio. Swoją uwagę skupiłam na widoku za oknem, gdyż kierowca nie wydawał się zbytnio gadatliwy. Pokonywaliśmy kolejne kilometry, a żadne z nas nie zabrało głosu. Postanowiłam się przełamać.
- Dlaczego milczysz? - spytałam, uważnie go obserwując.
- A o czym mam mówić? - odrzekł oschle.
- Nie wiem. Choćby o błahej pogodzie.
- Ładną mamy pogodę, nieprawdaż?
- Cholernie - mruknęłam, wpatrując się w krople deszczu na przedniej szybie.
- Cieszę się, że się ze mną zgadasz.
   Przeraziła mnie ironia w jego głosie. To nie ten sam Piotrek, z którym stałam w jednym pokoju parę godzin temu.
- Dlaczego taki jesteś? Oschły, sarkastyczny... Inny - wreszcie znalazłam odpowiednie słowo.
- Nie chciałaś bym ci się jakkolwiek spoufalał, więc staram się zachować dystans - odpowiedział, ostro hamując. - Ty, idioto! Jak jeździsz?!
- Rozumiem, czyli za parę minut zupełnie przestaniesz się do mnie odzywać?
   Wzruszył ramionami.
- Dobrze, w takim razie, mógłbyś przyspieszyć? - spytałam retorycznie. - Skoro zamierzasz traktować mnie jak intruza to lepiej, żebyśmy, jak najszybciej, przestali na siebie patrzeć.
- Jak sobie życzysz - przyspieszył.
- Nienawidzę się za to - wycedziłam przez zęby ledwo słyszalnie.
- Za co?
- Za to, że potrafię wszystko spieprzyć. Czasami próbuję udowodnić sobie, że potrafię być obojętna. Gówno prawda.
   Spojrzał na mnie przelotnie i uśmiechnął się smutno, jakby doskonale mnie rozumiał.

Od autora:

Na początku chciałabym Wam życzyć spokojnych, radosnych, białych i magicznych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku przepełnionego siatkówką!

Rozdział, jak zwykle, mógłby być lepszy, ale cóż. Pech to pech.

W zeszłym tygodniu się nie wyrobiłam za co Was przepraszam, co do następnego rozdziału to pojęcia nie mam, kiedy go dodam. Najprawdopodobniej w następny piątek, ale nigdy nic nie wiadomo.

Zapraszam na prolog z Andersonem <KLIK>, w razie wątpliwości lub czegokolwiek <KLIK>.

Pozdrawiam, Zuza.

3 komentarze:

  1. Świetny, a swoją drogą fajną by byli parą. Trzymam za nich kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny, parą by byli piękną <3
    Mam nadzieję, że pomiędzy nimi będzie dobrze <3
    Czekam na kolejny, buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, to tak. Jesteś pierwszą osobą, na mojej czarnej liscie do uduszenia po nowym roku jako powód skrzywdzenie Piciatka mojego. No chyba, żę powiesz mi tak gdzieś w tajemnicy, żę oni będą jeszcze razem ze sobą, no to wtedy w tej sytuacji daruję Ci życię

    Jakim prawem Ci co nie znają miłości mają czelność ją oceniać? Jakim prawem Ci co nie mają szczęścia zabraniają go mieć innym? Jakim prawem Ty która nie masz zdrowia nie chcesz już walczyć? Jakim prawem? Jesteś szczęściem dla innych, a poddałaś się, odebrałaś cząstkę siebie komuś innemu. Czy to egoistyczne?

    Serdecznie zapraszam na 1 rozdział http://let-me-go1.blogspot.com/2013/12/primo.html

    Pozdrawiam Ania

    OdpowiedzUsuń