piątek, 25 października 2013

Dzień czwarty

Powiedz tylko, że chcesz,

będę Twój.


CZWARTEK

   Obudziłam się około dziesiątej. W czwartki nie miałam zajęć, więc całe dnie się leniłam. Głównie oglądałam filmy lub czytałam skąpe notatki i przygotowywałam się do kolokwiów czy innych takich. Jakiś czas temu pisałam pracę magisterską, ale mam to już za sobą.
   Zaparzyłam sobie mocną kawę na rozbudzenie zmysłów i ruszyłam do łazienki. Po porannej toalecie ubrałam się przyzwoicie. Wyjęłam z chlebaka dwie mleczne bułeczki, chwyciłam swoją mocną rozpuszczalną z odrobiną mleka i zajęłam miejsce przed telewizorem. Zjadłam śniadanie, ujrzałam dno kubka i wykonałam znienawidzoną przeze mnie czynność, a mianowicie zmywanie naczyń. Wytarłam dłonie w puszysty, niebieski ręczniczek.
   Ktoś zadzwonił do drzwi. Spojrzałam w stronę przedpokoju. Zupełnie, jak w filmie. Włócząc po podłodze stopami przyodzianymi w skarpetki, doszłam do wyjścia mieszkania i nacisnęłam klamkę, przekręcając klucz w zamku.
- Co ty tu robisz? - Wymruczałam.
   Uśmiechnął się i oplótł mnie swoimi długimi rękoma, przyciągając do swego torsu. Biło od niego przyjemne ciepło. Z początku chciałam go odepchnąć, ale po chwili namysłu zrezygnowałam. Czas w jego objęciach dawał mi radość i poczucie bezpieczeństwa. Pierwszy raz od kilku lat nie chciałam wbić się w jego usta, tylko poczuć, że jest przy mnie. Kochałam go, ale nie pragnęłam. Był to rodzaj miłości, którego nie potrafiłam opisać. Trochę, jak braterska, ale nie do końca... Może to tylko złudzenie? Krótkie zagłuszenie moich zmysłów? Sama już nie wiem. Pustka.
- Mówiłem, że przyjadę - wyszeptał mi do ucha.
- Jutro.
- Dziś jest jutro.
- Nie rozumiesz - odepchnęłam go lekko. - Dopiero jutro miałeś tu być.
- Serio? - Spytał zdezorientowany.
- Serio.
- Przepraszam. Byłem pewny, że umówiliśmy się na dziś.
- Dobra, dobra. Wchodź - wpuściłam go do środka. - Głodny?

   Stałam w drzwiach sypialni i wpatrywałam się w Kądzia śpiącego na materacu. Pochrapywał cicho, a jego ramiona unosiły się równomiernie przy każdym oddechu. Był taki uroczy. Mogłam się tak w niego wpatrywać godzinami. Taki widok był jak najsłodszy miód na serce. Dawał wszystko, czego nie mogła dać codzienność. Poczucie lekkości i szczęścia. Nie miałam pojęcia dlaczego. Tak się działo i na tym kończyłam rozmyślania nad źródłem tej oto przyczyny.
   Uśmiechnęłam się, widząc kolejne rytmiczne uniesienia barków przyjaciela. Poczułam wibracje telefonu.
- Słucham - odebrałam.
- Cześć, Lena - w słuchawce rozbrzmiewał głos Pita. - Masz wolny wieczór?
- Przykro mi, ale mam gościa i obiecałam mu, że poświęcę cały dzień tylko jemu.
   Zacisnęłam powieki i przygryzłam usta. Ale żeś walnęła, Lena...
- Przepraszam.
- Nic się nie stało. Nie będę ci przeszkadzał.
- Zaczekaj - uprzedziłam go przed wciśnięciem czerwonej słuchawki. - W sobotę najprawdopodobniej będę na meczu. Spotkamy się po jego zakończeniu?
- Jasne. Będę na ciebie czekał.
- Dziękuję - wymamrotałam.
- Nie masz za co.
- Mam - zaprzeczyłam. - Już dawno mógłbyś się rozłączyć.
- Nie jestem świnią.
- Wiem i dziękuję za to Bogu.
   Michał coś zamruczał i przewrócił się na lewy bok.
- Chyba nie powinnam ci zawracać głowy swoimi poglądami i takimi tam. Widzimy się w sobotę? - Spytałm dla upewnienia.
- Oczywiście. Będę czekał - powtórzył.
- Dziękuję - powiedziałam z nieukrywaną radością. - Do zobaczenia, Piter.
- Do zobaczenia.

   Michał obudził się około drugiej po południu, więc po zjedzeniu przygotowanego przeze mnie obiadu ruszyliśmy na halę treningową, by poodbijać sobie piłkę. Dużo rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Usłyszałam masę opowieści z zagranicznych treningów duetu Kądzioła/Szałankiewicz, Uniwersjadzie w Kazaniu i Mistrzostwach Świata w Starych Jabłonkach. W prezencie dostałam parę recenzji filmów i książek kryminalnych. Po jakiś dwóch godzinach lekkiego treningu oboje leżeliśmy na parkiecie, śmiejąc się do rozpuku i szturchając. Dla zabicia nudy, wręcz nieobecnej, rzucaliśmy piłką w siebie nawzajem.
- Aua! - Oddałam mu. - Michał, to bolało.
   Odwróciłam się do niego plecami i splotłam ręce na klatce piersiowej. Poczułam, jak Misiu kładzie swoją głowę na wcięciu mojej talii. Zamknęłam oczy i lekko przygryzłam dolną wargę.
- Nie obrażaj się - powiedział smutno. - Przyjechałem na jedną noc i nie chcę wyjeżdżać stąd w konflikcie z tobą. Rozumiesz - przerwał na chwilę i zachichotał pod nosem - skarbie?
- Ja się z tobą nie kłócę i nie obrażam. Powiedziałam, że to po prostu bolało. Jak będę mieć siniaka to walnę ci porządne kazanie przez telefon.
- Przepraszam. Nie chciałem, żeby cię zabolało.
   Pocałował mnie w miejsce, gdzie znajdowało się jedno z moich żeber, a gdzie niedługo będzie widniał nowy siniak. Jego ręka powędrowała pod moją koszulkę i delikatnie gładziła obolałe miejsce.
- Nie przeginasz? - Spytałam beznamiętnie.
- Przepraszam.
   Zabrał dłoń i przewrócił się na plecy. Usiadłam, podciągając kolana pod brodę.
- Musze przestać cię prowokować - westchnęłam, jakby sama do siebie.
- Nie musisz mnie prowokować. Działasz na mnie, jak magnes, za każdym razem, gdy cię widzę - spojrzał na mnie przepraszająco. - Nie potrafię sobie z tym poradzić. Przepraszam.
   Położyłam się z powrotem na plecy. Głowa Kądzia wylądowała na moim brzuchu. Leżał w poprzek mojego ciała. Lekko czochrałam jego włosy.
- Tak też nie powinniśmy się zachowywać - zaśmiał się.
- Racja - przyznałam. - W sumie... Pieprzyć to.
   Parsknął.
- Tobie pewnie chodzi o to, żebyśmy nie wylądowali razem w łóżku, co nie? Chodzisz na studia czy do zakonu?
   Po raz kolejny w moich uszach zabrzmiał jego śmiech. Oberwał w łeb za głupie pytanie.
- Aua! To bolało! - Odparł oburzony.
- Nie będę cię przepraszać. Nawet na to nie licz - odrzekłam. - Studiuję.
- Święta się zrobiłaś? Cudowne nawrócenie?
- Ale z ciebie katolik - odpowiedziałam karcąco.
- Jestem wierzący, ale jeszcze niekanonizowany.
- I raczej nie będziesz - zauważyłam.
- Z kolei ty jesteś coraz bliżej.
   Znów oberwał.
- Nie zamierzam cię przepraszać.
- To jesteś święta czy nie?
- Misiek, po prostu nie ma sensu pobudzać czegoś, co już dawno się skończyło.
- Zależy dla kogo - mruknął, zapewne z nadzieją, że tego nie dosłyszę. - Jeszcze parę lat temu dałabyś się pokroić, żeby zedrzeć ze mnie koszulkę, nieprawdaż? - Zapytał, uśmiechając się cwaniacko.
- Po pierwsze, dalej mogę to zrobić - zachichotałam, podciągając jego t-shirt i delikatnie obrysowując palcami jego umięśniony tors. - Po drugie, przyznaj, że to cię kręci - oblizałam usta, przygryzając dolną wargę.
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam - wymigał się od jednoznacznej odpowiedzi. - Musiałbym się przekonać - puścił mi oko.
   Zaśmiałam się.
- Nie prowokuj.
- Och, wiem, że chcesz - uśmiechnął się łobuzersko i pokierował moją rękę niżej... I jeszcze niżej.
   Próbowałam zachować trochę rozsądku.
- Michał, przestań - wymruczałam. - Proszę.
- Jasne - odparł niechętnie.
   Zabrałam dłoń. Teraz badałam powoli i dokładnie zarys jego żuchwy. Lubiłam, gdy mężczyźni mieli wyraźnie zarysowaną szczękę, na przykład jak Aleh Achrem. To dodawało im męskości...
- Chyba powinniśmy się już zbierać.
- Jeszcze chwilkę - jęknął, zamykając oczy.
   Leżeliśmy w milczeniu. Żadne z nas nie chciało zabierać głosu. Nie krępowała mnie ta cisza, z resztą, jego chyba też nie.
   Czy na bank nie pragnęłam jego osoby? Jego dotyku, smaku warg i ciepła? Może po prostu była to rozpaczliwa chęć powrotu do przeszłości? Przecież poniekąd kojarzył mi się z moją kilkuletnią przygodą z plażówką. Zawsze będzie mi się z nią kojarzył. Przeszłości nie da się zmienić, choć byśmy chcieli tego nie wiadomo, jak mocno.
Przeszłość jest tatuażem, nikt jej nie zmaże.
   Ona zawsze ma wpływ na to jacy i kim jesteśmy. Powraca w najgorszych i najmniej oczekiwanych momentach. Jest, jak bumerang, i choćbyśmy chcieli ją poćwiartować to i tak się odrodzi, jak najgorsza mityczna hybryda.
- Chodźmy.
   Wstał i podał mi rękę.

Od autora:

Przepraszam, jeśli są błędy i inne takie. Łeb mnie nawala i nawet nie jestem za bardzo w stanie, by przeczytać jeszcze raz to, co wystukałam na klawiaturze.

CZYTAM = KOMENTUJĘ
Nie zapominajcie o tym!

Dziękuję Wam za wszystko! Komentarze, odwiedziny, być może również polecanie mojego bloga. Wielkie dzięki!

Temat tygodnia: ANTIGA TRENEREM!
Wielu z Was pewnie było zaskoczonych takim obrotem spraw. Przyznam, że ja również, ale ciesze się, że to właśnie nasz bełchatowski Stefek zasiądzie na trenerskiej ławie. Wierzę w niego i mam nadzieję, że razem z Blainem doprowadzą Naszych do złota. Oby były zegarki!

Coś dla Aśki:
Wodociągi nam łaski nie robią! Sami sobie zorganizujemy wycieczkę!
Na osłodzenie nowego weekendu, powiadamiam cię, że masz w łeb za jeden rozdział w plecy na Wronie ^^
BIG HUG and I WAIT FOR YOUR WEDDING WITH ENDRIU :D

Dzięki za uwagę. Komentujcie. Pozdrawiam, Zuza.

sobota, 19 października 2013

Dzień trzeci

Jak chcesz iść do przodu, skoro Twoje myśli wciąż zalane są wspomnieniami?


ŚRODA

   Weszłam na halę na Podpromiu. Za chwilę zaczynał się poranny trening chłopaków. Z tego, co wiedziałam, jedyny, jaki dzisiaj mieli. Zapewne byli niewyspani i ledwo żywi, tak jak ja, i dopiero po rozgrzewce nadawali się do wyższych, lecz niewysokich, celów.
   Usiadłam na jednym z krzesełek w pierwszym rzędzie. Wpatrywałam się w korytarz, z którego za chwilę powinna się wylać lawa tyczek. Już po chwili słyszałam pojedyncze głosy, jakiś huk i okrzyk bólu.
- Aleh! Hamuj się! - Do moich uszu dobiegł wyrzut Igły.
- To tylko mała szafeczka - zaśmiał się Achrem, patrząc na Krzysia, który rozmasowywał obolałe ramię.
- This isn't - Lotman się zamyślił - przylepkie?
   Cała dwunasta wybuchła śmiechem. Trener Kowal nie mógł opanować dźwięków wywodzących się z jego osobistego gardła, a Amerykanin stał, jak skarcony pies i chyba nie do końca rozumiał, co się dzieje.
- Przyjemne - poprawił go Drzyzga, a jego dłoń rytmicznie poklepywała Paula po plecach.
- Zaraz zaczynamy rozgrzewkę - zapowiedział pan Andrzej.
   Chłopcy mieli jeszcze chwilę na wygłupy.
- Zaraz wracam - krzyknął Pit do reszty.
   Szedł w moją stronę. Trochę się zdziwiłam, bo nie zauważyłam, żeby wcześniej się na mnie spojrzał. Wstałam z miejsca, poprawiłam ramię torby, spoczywające na moim barku, a bluzę Piotrka przewiesiłam sobie przez rękę.
   Stanęłam naprzeciw niego. Dzieliły nas tylko reklamy, a raczej ekrany, na których były pokazywane. Nie pamiętam, jak one się nazywają.
   Uśmiechnęłam się i oddałam mu powód mojej wizyty.
- Chyba przez przypadek sobie to przywłaszczyłam, żeby nie powiedzieć ukradłam.
- Nigdy nie oskarżyłbym cię o kradzież - zabrał zawiniątko. - Dopiero dzisiaj zauważyłem, że ją zabrałaś, dasz wiarę?
   Chyba troszeczkę go rozweseliłam. Cieszyłam się, że ktoś uśmiecha się na mój widok. Mogła to być tylko jedna osoba. Dla mnie najważniejsze było, że ktoś taki w ogóle istnieje.
- Dam. Sama zauważyłam to dopiero,kiedy , podczas rozmowy z Melką, spuściłam głowę. Miałam logo Reski na sobie.
- Na twoim miejscu pewnie zauważyłbym to wcześniej - westchnął, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Jestem roztrzepana. Nie ponoszę winy za swoje zachowanie.
- Dobrze wiedzieć - zaśmiał się. - Jak zamkniesz mi drzwi przed nosem to będę sobie wmawiać, że to dlatego, iż jesteś roztrzepana.
   Niby był nieśmiałą osobą, a miałam wrażenie, że przy mnie wrzuca na luz. Bardzo miłe uczucie.
- Nie jestem takim chamem, żeby ci trzaskać drzwiami przed nosem! - Zaprotestowałam.
- Trzymam cię za słowo - uśmiechnął się.
- A proszę bardzo - zaśmiałam się. - Nie będę ci przeszkadzać. Oddałam to, co uprowadziłam, więc moja misja wykonana. Z resztą za pół godziny mam pierwszy wykład, ja pierdziu, więc zmykam - wzruszyłam ramionami, uśmiechając się promiennie.
- Aż tak nie lubisz studiów?
- Same studia lubię. Mam już napisaną pracę magisterską i takie tam. Kierunek sam w sobie jest ciekawy, ale niektórzy wykładowcy tak przynudzają, że najlepszy środek rozweselający nie pomógłby na ich zajęciach.
- Aż tak źle?
- Człowieku, gorzej. Ostatnio zasnęłam na jednym z wykładu i obudziłam się pod koniec, ale tylko dlatego, że dostałam wiadomość i włączyły mi się wibracje.
- Dobra jesteś - zaśmiał się.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
- Może się niedługo dowiem. Byłoby fajnie.
   Spojrzałam mu w oczy i widziałam w nich tylko i wyłącznie ciekawość. Uśmiechnęłam się i pogłaskałąm go po ramieniu, mówiąc:
- Muszę lecieć. Może odeśpię noc przegadaną z Melką?
- Kolorowych snów.
- Dzięki. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
   Pomachałam Piotrkowi. Odmachał mi nie tylko on, ale także Lotman.
- Paul! - Zawołałam.
   Spojrzał na mnie, a ja wysłałam mu buziaka. Odwdzięczył się tym samym i zaśmiał słodko.
   Minęłam drzwi hali na Podpromiu i wyszłam na spotkanie z ciepłym, rzeszowskim przedpołudniem. Stąpając delikatnie po betonowych, chodnikowych płytach, założyłam lustrzanki i poprawiłam włosy. Byłam świadoma pogwizdujących za mną licealistów, ale próbowałam ich zignorować. Mimo, że niedawno kończyłam liceum, to moi koledzy mieli trochę więcej taktu i kultury. Chociaż, możliwe, że nawet nie zauważałam takich zagrań w ich wykonaniu. Uśmiechnęłam się pod nosem na same wspomnienie licealnych czasów i wbiegłam po schodach do budynku uniwersytetu. Minęłam wielki hall i ruszyłam w stronę korytarza, na którym mój wydział miał zajęcia. Weszłam na salę wykładową, zajęłam miejsce w tyle i wypakowałam zeszyt, żeby chociaż sprawiać pozory wzorowej studentki. Nie byłam nią, ale wyniki miałam dobre i sesje też nie szły mi po najwyższej linii oporu, wręcz przeciwnie, jak z bicza strzelił. Rodzice byli ze mnie dumni i, jak zwykle, mnie wspierali. Pamiętam, jak grałam w plażówkę i przychodzili na każdy mecz. Nie zawsze na cały, ale ważne było, że chociaż przez chwilę zasiedli na trybunach.
   Już nie grałam, ale czasami lubiłam poodbijać piłkę. To było moją odskocznią. Miłym wspomnieniem, chociaż nie mogłam narzekać na ich małą liczbę. Moje dzieciństwo było beztroskie z mnóstwem zaufania, miłości, przyjaźni i wiary otoczenia w moją osobę, mimo tego, że nie byłam jedynym sportowcem w rodzinie. Cały czas mam poczucie, że są na świecie ludzie, którzy kochają mnie i ufają mi bezgranicznie. To jest coś pięknego...

   Otworzyłam drzwi mieszkania. Moja współlokatorka już była w środku. Wróciła wcześniej z zajęć lub w ogóle na nie nie poszła. Ta to trzeba było prowadzić za rączkę! Dobrze, że nie studiuje prawa, albo, co gorsza!, medycyny, bo bałabym się o swoje i cudze życie. Pomijając fakt, że jeden semestr robiłaby przez dwa lata.
   Zdjęłam adidasy, niedbale zostawiając je w przedpokoju. Torbę rzuciłam na obrotowe krzesło w sypialni i opadłam na łóżko, wydając z siebie jęk zmęczenia. Bolały mnie wszystkie gnaty, a mojej czaszce niewiele brakowało do samozapłonu.
   Usłyszałam dzwonek swojego telefonu i próbowałam sobie przypomnieć, gdzie on jest. W ostateczności znalazłam go w bocznej kieszeni torby. Moim oczom ukazało się zdjęcie Miśka z ubiegłorocznych Mistrzostw Świata w Starych Jabłonkach. Pamiętam tę euforię, gdy przysłał mi bilety na 1/16 finału.
- Zostawiła cię dziewczyna czy zostaniesz ojcem? - Odebrałam.
- Ani jedno, ani, tym bardziej, drugie, skarbie - zaśmiał się.
- Już dawno nie skarbie - poprawiłam go.
- Matko, to już pięć lat. Szybko minęło, co nie?
- Zadziwiająco. Coś się stało, że dzwonisz?
- Musiało się coś stać?
- Tak, raczej tak. Zawsze dzwonisz, jak coś się stanie.
- Jestem w Polsce.
- Się stało.
- Jaki entuzjazm! - Zachichotał. - Jesteś w domu? Albo w Łodzi?
- Nie. Studiuję w Rzeszowie. Już nie trenuję, więc...
   Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Szkoda. Byśmy sobie pograli.
- To, że nie trenuję, nie oznacza, że nie umiem grać. Do Rzeszowa tylko parę godzin drogi, skarbie.
- Już dawno nie skarbie - zacytował mnie. - Chociaż - przerwał - ty zawsze możesz tak na mnie mówić.
   Ten to lubił sobie podnosić ego.
- Mogę wpaść?
- Póki co, nie mam planów na ten tydzień, więc czemu nie?
- Przenocujesz mnie?- Spytał.
- Jakiś materac się znajdzie - odparłam.
- Dobra. Będę pojutrze.
- Zapraszam.
- Na bank przyjadę. Nie żartuję!
- Dobrze, rozumiem. Przyjeżdżaj.
- Muszę kończyć. Znowu coś ode mnie chcą.
- Pozdrów rodziców - powiedziałam.
- Jasne. Kurczę, nie lubię się z tobą żegnać - mruknął.
- Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, skarbie.
   Rozłączył się szybko, żebym nie mogła go opieprzyć.
   Otworzyłam drzwi pokoju. Za nimi stała Melka z wyciągniętą ręką, jakby chciała zapukać. W dłoni ściskała dwa bilety na sobotni finał Reski z Zaksą. Weekend zapowiadał się interesująco.

Od autora:

Przepraszam Was za opóźnienie, ale po pierwsze było ono zapowiedziane na moim twitterze, a po drugie nie miałam jak dodać wczoraj rozdziału, ponieważ późno wróciłam z bierzmowania kuzyna, a własciwie kuzynów.

Zasada CZYTAM = KOMENTUJĘ nadal obowiązuje. Ja się do niej stosuję i proszę Was, żebyście i Wy ją wyznawali. Może to być zwyczajne "Podobało mi się" nie musi tu być sryliard słów, choć jest on mile widziany.

Przypominam, że pod rozdziałami się NIE REKLAMUJEMY. Robimy to TYLKO w zakładce "Kontakt".

Zapraszam Was na mojego nowego ASKA. Link znajdziecie w wyżej wymienionej zakładce, lub TUTAJ.

Pozdrawiam, Zuza / Aleksowaa <3

piątek, 11 października 2013

Dzień drugi

Chciałbym być sobą. Przy Tobie sobą chciałbym być...


WTOREK

   Około siódmej dwadzieścia do mojego pokoju wpadła Melka, krzycząc przeraźliwie i wskakując na moje łóżko. Ledwo przytomna, bo kto byłby przytomny po sześciu godzinach snu?, usiadłam na materacu i spojrzałam na nią pytająco.
   Jej włosy żyły własnym życiem, oczy były wystraszone, a wargi przygryzała tak mocno, że obawiałam się, iż zaraz tryśnie z nich krew. Kolana podciągnęła mocno pod brodę i oplotła je swoimi chudymi, długimi rękoma, jak liną marynarską.
- Co się stało? - Spytałam zachrypnięta.
- Pająk - wydukała.
   Wstałam z łóżka, głośno wzdychając.

- Drugi dzień! Drugi dzień! - Piszczała radośnie moja przyjaciółka, podrygując u mego boku, jak piłeczka kauczukowa.
- Zrozumiałam. To znaczy, nie zrozumiałam, bo nie mam zielonego pojęcia od czego, lub do czego, liczysz, ale dotarło do mnie, że to drugi dzień - pokiwałam głową. - Dziecko drogie, uspokój się.
   Posłała mi karcące spojrzenie, a ja przytrzymałam trochę jej ramiona, żeby zniwelować to dygotanie. Nie podziałało. Człowiek na baterie!
- Pamiętasz nasz zakład?
- Tak - odpowiedziałam wolno, kiwając głową.
- Dzień drugi - wypowiedziała dokładnie i zbyt dosadnie.
   Doznałam olśnienia. Mało brakowało, a potrzebna byłaby żarówka, jak w Zaczarowanym Ołówku.
- Kto? - Spytałam ostro.
- A kogo wczoraj zabawiałaś przy herbatce?
- Żadne zabawiałaś i żartujesz? - Warknęłam na nią.
   Zrobiło mi się trochę głupio, ale zasłużyła.
- Piotrek? Serio?
- Dlaczego nie? Wolny. Powiedziałam ci, że to będzie facet, któremu ulegniesz - puściła mi oko. - Jest siatkarzem. Już niewiele mu brakuje!
- Och, daruj sobie! - Wywróciłam oczyma.
- Dziewczyno, a Kądziu?
- Michał to kolega z dzieciństwa.
- Tak, tak, a cnotę stracił z piłką od plażówki - prychnęła.
- Melka - zaśmiałam się. - Cóż za spostrzegawczość - to było ironiczne. - Skąd wiesz, że byłam jego pierwszą? Hm?
- Miał wtedy siedemnaście lat! Wątpię, żeby był z niego, aż taki Szybki Bill.
   Zrobiła minę niczym Mariolka z kabaretu Paranienormalnych.
- Dobra, przestańmy obgadywać Miśka - westchnęłam.
- Musiał być dobry.
- Co?
   Dotarło do mnie, co ma na myśli.
- Przestań! - Walnęłam ją. - Zboczeniec.
- Ej - wycelowała we mnie swoim długim, szczupłym palcem, zakończonym, pomalowanym na niebiesko, paznokciem. - Dalej mówisz na niego Misiek.
- To zdrobnienie jego imienia. Tak, jak twojego to Melka. Ogarnij.
- Ale on też był siatkarzem! - Próbowała.
- Nadal nim jest - uśmiechnęłam się cynicznie.
- Nadal masz do niego słabość, ale to już niedługo.

   Wykłady mijały mi potwornie długo, wręcz ślamazarnie. Przyznam, że bardziej emocjonujący od nich byłby wyścig kamiennych posągów... Wszystkie słowa, wydobywające się z ust wykładowców, wpuszczałam jednym uchem, a wypuszczałam drugim. Cały czas myślałam o tym, co powiedziała mi Amelia. Czy na serio miałam słabość do Kądzioły? Nie. Odpowiedź krótka, zwięzła i na temat. Był moją szczeniacką miłością, kolegą z blokowiska. Pamiętam, jak mnie wkurzał, gdy ciągał mnie za włosy. Krzyczałam na niego w takich momentach niemiłosiernie. Z moich ust wylewały się obelgi i wyzwiska pod jego adresem. Gdy mieliśmy po kilkanaście już lat, po raz pierwszy ten potok bluźnierstw zatrzymał pocałunkiem, a nie rzucaniem patykami. Od tamtego zdarzenia, co jakiś czas, byliśmy parą. Trzymaliśmy się za ręce, kradliśmy sobie całusy w ślepych uliczkach, chodziliśmy na romantyczne spacery po parku w półmroku. Tamte lata wspominam z uśmiechem na twarzy i łzami w oczach. To już nigdy nie wróci. Beztroska, zabawa, proste odpowiedzi i błahe pytania... To wszystko przepadło. To nie legendy rocka, które po paru dekadach nagrywają nową płytę. To czas, którego nie da się cofnąć, ani odzyskać.
   Skończyłam zajęcia i z obrazem Miśka, uśmiechającego się do mnie zachęcająco z wyciągniętą ręką, by zabrać moją osobę na przechadzkę, powoli zaczęłam zbierać swoje rzeczy i wychodzić z auli. To były moje ostatnie minuty męki, które podsumowałam słowami Dzięki Bogu.
   Wyszłam z uniwersytetu i skierowałam się w stronę mieszkania. Pomyślałam, że po udanym kolokwium (byłam pewna dobrej oceny) zabiorę przyjaciółkę do kina na jakiś ciekawy film. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i przejrzałam recenzje produkcji, które akurat gościły na ekranach rzeszowskiego Multikina. Znalazłam odpowiedni i uśmiechnęłam się. Wyciągnęłam z torebki lustrzanki i założyłam na nos. Słońce świeciło coraz mocniej, a ja wcale nie żałowałam, że mam na sobie jeansowe szorty i niebieską bokserkę z koronką na plecach.
- Lena! - Usłyszałam za sobą męski głos. - Lena!
   Zatrzymałam się gwałtownie (miałam wrażenie, że podeszwy moich adidasów zapiszczały) i poczułam, jak ktoś wpada na mnie z impetem. Prawie że straciłam równowagę.
- Przepraszam. Nie zauważyłem, kiedy stanęłaś - wymamrotał Pit, przeczesując z zakłopotaniem dłonią swoją czuprynę.
- Nic się nie stało. Mogę ci w czymś pomóc? - Spytałam, uśmiechając się lekko.
- Właściwie nie, chociaż miałem się spytać, czy nie wybierzesz się ze mną do kina.
- Mela cię przysłała?
- Co? - Spytał zdezorientowany.
- Pytam, czy...
- Wiem, o co zapytałaś. Nie. Sam przyszedłem i od wczorajszej wizyty w waszym mieszkaniu z nią nie rozmawiałem.
- Skąd wiedziałeś, że tu będę? - Spytałam, ot tak.
- Nie wiedziałem. Przechodziłem tędy. Minąłem cię i po chwili zorientowałem się, że to ty, więc zawróciłem. Na szczęście nie było za późno - uśmiechnął się.
- Tak.
- Co tak?
   Czy tylko ja byłam taka roztrzepana, czy on aż tak nierozgarnięty? Normalnie stawiałabym na siebie, ale teraz nie mam pewności.
- Tak, pójdę z tobą do kina.
- Super! Sprawdzałem seanse. Lubisz sensację?
- Jasne - potwierdziłam.
- Okay. Wpadnę po ciebie o - zastanowił się - siódmej. Pasuje?
- Pasuje - pokiwałam głową.
- Oczywiście potem odwiozę cię z powrotem - uprzedził.
   Chyba uprzedził...
- Nie pozwolę, żebyś się szwendała po Rzeszowie późnym wieczorem.
- Jesteś perfekcjonistą? - Zaśmiałam się.
- Na boisku chciałbym nim być, a w życiu... No cóż, staram się.
- Szkoda czasu - stwierdziłam. - Nie staraj się, to nigdy nie wychodzi - wzruszyłam ramionami. - Z resztą, roztrzepani ludzie są bardziej intrygujący. Do siódmej - uśmiechnęłam się i odwróciłam.
   Idąc powoli przed siebie, usłyszałam ciche i niepewne Cześć. Jaki on jest uroczy!

   Weszłam do mieszkania. W środku była już moja współlokatorka. Zdjęłam adidasy i podreptałam przed telewizor, gdzie czekała Melka. Znałyśmy się, jak łyse konie. Zawsze tam na mnie czekała, gdy szłam na randkę, choć nie wiem, czy to była randka.
- Opowiadaj - wręcz zażądała.
   Postanowiłam zaspokoić jej ciekawość.
- Pit zaapelował się, że to on stawia bilety - pokiwała głową z uznaniem. - Jak powiedziałam, że zapłacę za swoje nachos'y to próbował zaprotestować, ale zrezygnował, gdy posłałam mu karcące spojrzenie.
- Darmowa wałówka, dziewczyno!
- Możesz mi nie przerywać? - Mruknęłam. - Dziękuję. Nie chcę go naciągać. Kupiliśmy sobie po nachos'ach i dużą colę na spółę. Całej nie dałabym rady. Film był sensacyjno-kryminalny. Bardzo ciekawy i pełen różnych efektów, które robiły na mnie ogromne wrażenie. Po rozmowie, którą odbyliśmy w jego samochodzie, dowiedziałam się, że on też był nimi zachwycony. Po seansie zaprowadził mnie do auta. Non stop towarzyszył nam śmiech. Może przesadziliśmy z kofeiną? - Zamyśliłam się. - W każdym razie - wróciłam do rzeczywistości - jak na dżentelmena przystało, otworzył mi drzwi, poczekał aż wsiądę, zamknął je i zajął miejsce obok.
- Jak w amerykańskim filmie! - Westchnęła z zazdrością.
- Nie przerywaj mi! Co ja... A właśnie! Po drodze, na moją prośbę, opowiadał mi o treningach i zgrupowaniach kadry. Mieliśmy na to mnóstwo czasu, bo wpakowaliśmy się w korek. Nie wiem, co mnie bardziej fascynowało: efekty filmowe czy sposób w jaki opowiadał i co opowiadał. Zrobiło mi się zimno, więc dał mi swoją klubową bluzę, która leżała na tylnym siedzeniu. Kurde, zapomniałam mu ją oddać - wybąkałam, patrząc na soviackie logo na swojej piersi.
- Jak się pożegnaliście? - Spytała zaintrygowana.
- Piter wysiadł z samochodu, otworzył mi drzwi. Miał czystą furę (sam przyznał, że popołudniu był na myjni), więc oparłam się o nią. Stanął naprzeciw mnie. Chyba był trochę speszony. Podziękowałam mu za miły wieczór, pośmialiśmy się jeszcze przez moment, przytuliłam go i powiedziałam, że już dam sobie radę. Zatrzymał mnie jeszcze pod klatką i wymieniliśmy się numerami. Nie wiem, czy nie zauważył, że dalej mam jego bluzę, czy nie chciał tego zauważyć. W każdym razie, było miło - podsumowałam.
- Do niczego nie doszło?
- Do niczego - potwierdziłam.
- Czujesz coś do niego?
- Polubiłam go, ale nic więcej - wyznałam szczerze.
- Dziewczyno, ale ty jesteś uparta!
- Oporna - poprawiłam ją.
- Oj, na jedno wychodzi! Strasznie trudno będzie ci wybić z głowy Kądziołę - powiedziała zrezygnowana.

Od autora:

Nie wiem, co tu napisać... Wylałabym tu swoje żale, ale to byłoby takie standardowe i nudne... A ja chyba taka nie jestem. Chyba. Niewiele z Was, a tak na prawdę tylko jedna osoba, zna mnie poza Internetem i miała okazję zamienić ze mną parę słów twarzą w twarz. Dzięki, Asiek.

Małe nawiązanie do Kądzioły w tym rozdziale. Trochę wyjaśnia i mam nadzieję intryguje. Czekajcie na więcej, bo sądzę, że warto. Oby.

Sprawa numer jeden z końca zeszłego tygodnia: NOWE KOSZULKI SKRY!
Wiecie, hotki sikają (w tym Karol i ja :D). Powalili wszystkich na łopatki! Totaaaaaaaaaal!
Pierwsze wrażenie było niesamowite! Leżysz i kwiczysz. Nie wiesz, co ze sobą zrobić.

POZA TYM ARGENTYŃSKIE ZACIĄGI BEŁCHATOWIAN MNIE PRZERAŻAJĄ xD
Te zdjęcia z restauracji... Ach, cóż za artyści :D

KUBAK TATUSIEM!
No to, kurwa, jakiś płodny zeszły tydzień był, haha. Gratulacje dla Moniki i Michała :D Kto następny? Może Arek Wlazły doczeka się rodzeństwa? :D

Nie będę więcej pisać, bo nie mam czego. Zero weny. Zero dopracowania, którego (nie wiem, jakim cudem) dopatrzyła się Judyta.

Możecie na mnie mówić 'Aleksowaa' albo po prostu 'Zuza'.

Pozdro600.

piątek, 4 października 2013

Dzień pierwszy

Możesz mnie mieć na własność, nawet jeśli mnie nie znasz.


PONIEDZIAŁEK

*jakiś czas później*

   Szłam lekko zaniedbanym chodnikiem, wracając z uczelni. Moje kroki były równe, a podeszwy trampek, w które się przyodziałam, stąpały po betonowych płytach, niczym tren sukni ślubnej, miękko, gładko i taktownie. Wokół mnie kręciło się mnóstwo ludzi, z każdych drzwi wylewały się dzikie stada rasy ludzkiej. Podążałam ze spokojem środkiem miasta w godzinach popołudniowego szczytu.
   Dzień był ponury, niebo zachmurzone, ciśnienie niskie, a powietrze jakby stęchłe i bez zawartości tlenu, którego wciąż brakowało w moich płucach. Może to za sprawą tego, że tępo mojego chodu było zawrotne. Zdziwiłam się nawet, że jeszcze na nikogo nie wpadłam, a zwracając uwagę na moje roztrzepanie, było to, co najmniej, dziwne, żeby nie powiedzieć niepokojące.
   Moje stopy oderwały się od płyt i teraz miękko stąpały po zazielenionym trawniku. Nie lubiłam chodzić dookoła bloku, więc zawsze wybierałam drogę na skróty. Trzeba było tylko uważać, żeby nie potknąć się o wystające korzenie rosnących nieopodal dębów, które jesienią nabierały wszystkich ciepłych odcieni.
   Zerknęłam na moment na niebo, wiszące nad moją głową, które spowiły szare chmury. Nie były one burzowe, ale z pewnością deszczowe. Przyspieszyłam kroku. Cały radosny błękit, którego dziś i tak było niewiele, został zasłonięty wszystkimi delikatnymi szarościami. Za obłokami można było dojrzeć słońce, które nie miało żadnych szans w starciu z kłębami skroplonej pary wodnej.
   Poczułam na policzku kroplę wody. Zaczynał siąpić deszcz. Pojedyncze kropelki spadały na ziemię. Na moje szczęście wejście na klatkę schodową było, jak rzut beretem. Obejrzałam się za siebie. Nad Rzeszowem panowało oberwanie chmury, czego nawet nie zapowiadały te pojedyncze oznaki opadów. Tafla lejącej się z nieba wody powoli zmierzała ku osiedlu, na którym mieszkam.
   Wpisałam kod otwierający drzwi i, zaraz po usłyszeniu otwieranego zamka, popchnęłam je. Przekroczyłam próg i poczęłam przeszukiwać kieszenie. Odnalazłam dobrze znany mi przedmiot i schodami podążyłam na drugie piętro budynku.
   Pokonując ostatni schodek, zauważyłam wysokiego chłopaka, stojącego pod trzydziestką szóstką, mieszkaniem moim i mojej przyjaciółki, Amelii. Minęłam go bez słowa i przekręciłam klucz w zamku. W środku było pusto, sugerując się systemem, który ustaliłyśmy.
- Przepraszam, mieszkasz tu? - Usłyszałam za sobą nieśmiały głos.
   Odwróciłam się twarzą do pytającego.
- Tak. Od paru miesięcy. Mogę w czymś pomóc?
- Mam tu pewien adres - wyciągnął z kieszeni kartkę i podał mi ją. - To tutaj?
- Tak. Kto dał ci ten adres?
- Pewna dziewczyna.
- Wiesz, jak miała na imię?
- Niestety nie. Tego właśnie chciałem się dowiedzieć.
   Wyciągnęłam z portfela zdjęcie przyjaciółki.
- To ona? - Spytałam, pokazując fotografię.
- Tak, to ona. Znasz ją?
- Jasne. Wchodź - powiedziałam, zapraszając go gestem ręki do środka.
- Zdejmować buty? - Spytał, stając w przedpokoju.
- Byłoby miło. Mniej sprzątania.
   Zaśmiał się. Chyba go to lekko rozbawiło... Albo był tak speszony, że atmosferę próbował poprawić odrobiną swojego - przyznam - uroczego śmiechu.
   Mieszkanie było 3-pokojowe. Dwa pokoje służyły nam za sypialnie a trzeci - największy - za pokój dzienny. Posiadałyśmy również łazienkę z natryskiem oraz aneks kuchenny, znajdujący się w ostatnim, z wspomnianych wcześniej, pokoi, w którym spędzałam dużo czasu wraz z Melką.
- Zapraszam - powiedziałam, kierując się ku drzwiom naprzeciw.
   Gość niepewnie ruszył za mną.
- Chodź, nie gryzę.
- Nie wątpię - zaśmiał się.
   Posłałam mu uśmiech na zachętę. Poczułam, że stres uszedł z niego, jak życie z ciężko rannego człowieka: z trudem, ale jednak.
- Usiądź sobie - wskazałam jeden z krwistoczerwonych foteli. - Już dość się nastałeś.
   Uśmiechnął się i zajął miejsce.
- Napijesz się czegoś? Kawa? Herbata? Woda? Sok?
- Herbatę bym prosił.
   Zadziwiła mnie jego grzeczność. Nie była taka pedantyczna, ale mimo to rażąca, kiedy żyje się wśród ludzi odwiecznie rzucającymi kurwami w sytuacjach, w których nie było nawet sensu tego robić. A może to tylko pozory? Może chce uśpić moją czujność, lub szybko zdobyć zaufanie?
   Wstawiłam wodę i zorientowałam się, że wciąż mam torbę na ramieniu.
- Przeproszę cię na chwilę - powiedziałam, wskazując ekwipunek.
- Dobrze - odpowiedział uprzejmie, uśmiechając się lekko.
   Rzuciłam torbę przez drzwi do sypialni i wróciłam do gościa.
- Na Amelię sobie jeszcze poczekasz. Kończy wykład za dwadzieścia minut - stwierdziłam, patrząc na zegarek - więc jeśli za pół godziny się tu zjawi to masz szczęście.
- Rozumiem, czyli ta dziewczyna ze zdjęcia ma na imię Amelia?
   Pokiwałam powoli głową, zalewając herbatę wrzątkiem.
- A ty? Jak masz na imię?
- Magdalena, ale możesz do mnie mówić Lena - przedstawiłam się. - Czy jak tam sobie chcesz - mruknęłam, wzruszając ramionami. - Sam wrzątek?
- Wolę nie - odrzekł.
- Dobra - powiedziałam, dolewając mu zimnej, przygotowanej wody. - Z cytryną?
- Nie.
   Postawiłam oba kubki na stoliku przed nim, a cukier i pudełko kruchych ciastek, które moja przyjaciółka zwiozła kilogramami od swoich rodziców, wyciągnęłam z szafki spod telewizora.
- Jak poznałeś Melkę? - Spytałam, biorąc łyk ciepłej, ale nie gorącej, cieczy.
- Nietypowo - przyznał. - To z pewnością - uśmiechnął się. - Zaczepiła mnie na ulicy, dała kartkę z adresem i powiedziała, że jeśli nie przyjdę i tak mnie znajdzie, bo wie, gdzie trenuję.
   Idiotko, skarciłam się w duchu.
- Piotrek, prawda?
- Tak - odpowiedział zdziwiony. - Nie przedstawiłem się?
- Nie - potwierdziłam.
- Ale ze mnie nietaktowny facet! - Pokręcił głową z niedowierzaniem.
- No co ty! - Zaśmiałam się. - Nawet tak nie myśl! Głupio się spytałam, od razu powinnam cię skojarzyć, w końcu uwielbiam siatkówkę.
- Kibicujesz Sovi?
- Okazyjnie. Wolę sezon reprezentacyjny, ale przyznam, że byłam na paru meczach ligowych.
- Kiedy ostatni raz?
- W ubiegłym sezonie na jednym z ćwierćfinałów.
- Super - uśmiechnął się.
- Też się cieszę - upiłam kolejny łyk. - Słuchaj, Melka powiedziała coś więcej?
- Właśnie nie - powiedział zażenowany. - Przyciągnęła mnie ciekawość.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - puściłam mu oko. - Co z niej za dziecko - wyjęczałam, zmieniając ton. - Ciekawe, co tym razem namiesza.
- To znaczy?
   Moje dość tajemnicze stwierdzenie przykuło jego uwagę.
- Ostatnim razem, jak przysłała nam do mieszkania jakiegoś chłopaka to oskarżono ją o handel narkotykami. Ostatecznie oskarżenie zostało wycofane.
- Przebojowa dziewczyna - zaśmiał się.
- Czasami trudno za nią nadążyć, a przede wszystkim z nią wytrzymać.
   Ktoś wszedł do mieszkania. Ktoś, oczywiście Amelia, bo kto inny by nawijał od progu? Pokazałam Piotrkowi, żeby milczał. Posłusznie pokiwał głową i wysłał mi cwaniacki uśmieszek. Mała nauczka się należy tej burzy loków.
- Cześć, siostra! - Krzyknęła, zapewne zdejmując buty. Moje przypuszczenie potwierdził odgłos walnięcia czymś o szafkę w przedpokoju. - Kuźwa, po co ja kupowałam te cholerne buty? - Spytała, skarżąc się na sryliard pasków. - Nie uwierzysz! Uciekałam z ostatniego wykładu tak szybko, że omal nie zaliczyłabym gleby przed samym uniwersytetem. Myślałam, że mnie jasny szlag trafi.
   Według moich wyliczeń i wspólnego mieszkania z tą niewiastą, byłam pewna, że właśnie weszła do pokju by się przebrać. Po chwili kontynuowała:
- Nie dość, że sobie prawie nogi połamałam, błyskotliwa ja, to przypomniało mi się, że zaprosiłam do nas jednego z siatkarzy!
   Pit spojrzał na mnie porozumiewawczo. Skinieniem dłoni kazałam mu zostać na miejscu.
- Biegnę do mieszkania na łeb, na szyję. Deszcz okropny.
   Spojrzałam za okno. Nadal padało. Krople niemiłosiernie waliły o zewnętrzny parapet.
- Wbiegam po schodach, potykając się paręnaście razy przez te głupie buty, patrzę, a jego nie ma. Niech to... Pan jasny. Wiesz co chciałam powiedzieć, ale nie przeklinam. O nie. Powtarzałam mu chyba z trzy razy, żeby na mnie czekał.
   Weszła do łazienki. Siłą dedukcji wnioskuję, że po ręcznik, by osuszyć mokre włosy. Coraz głośniejszy jej głos wskazywał, że idzie w kierunku pokoju, w którym siedziałam razem z Piotrem.
- Powiedziałam, żeby, pod żadnym pozorem, nie wchodził do środka.
   Stanęła w progu.
   Powiem szczerze, że jej mina była bezcenna: rozdziawione usta, wybałuszone oczy, które wrzeszczały, błagając o wyjaśnienie, i złością oczywiście. Po chwili się ocknęła. Zamrugała parę razy, zamknęła buzię i usiadła na trzecim z foteli.
- Cześć - powiedzieliśmy równocześnie, zduszając chichot.
- Nie mogłaś mi wcześniej powiedzieć, że mamy gościa? - Spytała jadowicie, patrząc na mnie jak spode łba.
- Po pierwsze sama powinnaś wiedzieć, że będziemy mieć gościa, a po drugie, nie dałaś mi dojść do słowa. Poza tym, nie zauważyłaś, że w przedpokoju stoją adidasy, które są, z pewnością, na mnie za duże, a na ciebie tym bardziej?
- Jakby świeciły w ciemności to może bym dostrzegła! - Odparła oburzona.
- Dziewczęta - Pit pomachał do nas, przerywając zwalanie winy z jednej na drugą. - Chyba powinienem już iść. Po pierwsze - spojrzał na mnie, jakby chciał podkreślić, że to ja przed chwilą wypowiedziałam te słowa - mam trening. Po drugie, nie potrzebujecie mnie chyba do kłótni?

Od autora:

Mała zmiana planów. To jest, nie mam w piątki basenu i raczej mieć go nie będę, więc wielce możliwe, że to właśnie w ten dzień tygodnia będą dodawane kolejne rozdziały. W tym tygodniu wyjątkowo pojawiły się dwie notki. Jak wcześniej wspominałam na jeden tydzień przypada jedna porcja opowiadania. W tym przypadku jeden dzień z życia Leny.

Zbieżność imienia głównej bohaterki jest przypadkowa, Asiu :) Już dużo wcześniej miałam to opracowane. Tylko piszę, nic nie sugerując.

Jeśli chodzi o informowanie to wystarczy napisać swój nick w zakładce "Kontakt".

Wyznawajcie zasadę CZYTAM = KOMENTUJĘ, bo to na prawdę pomaga. Z resztą, wy również oczekujecie od swoich czytelników komentarzy. Ja staram się komentować zawsze, gdy przeczytam rozdział w jakimś opowiadaniu. Zostawiam po sobie ślad.

To chyba wszystko, co chciałam Wam powiedzieć... A nie!

Słyszeliście o tym, że Winiar będzie miał drugiego synka? Gratulacje, Michale! Oby rósł duży i zdrowy i w przyszłości może też reprezentował barwy naszego kraju? Kto wie, kto wie...

Pozdrawiam, Aleksowaa <3