sobota, 28 grudnia 2013

Dzień dwunasty

Uczucia to nie zabawka, życie to nie gra. To wyzwanie.


PIĄTEK


   Kolejny wykład. Kolejne słowa, które nie wnoszą nic do mego życia. Niby słucham tego, co do mnie mówią (i nie tylko do mnie), ale jednak nic z tego nie rozumiem, nie wyciągam wniosków. Moje myśli zajęte są czymś zupełnie innym. Po parudziesięciu minutach wreszcie coś, co do mnie dotarło, z czego pojęciem nie miałam najmniejszych problemów, koniec zajęć.
   Wrzuciłam zeszyt przepełniony skąpymi notatkami i licznymi rysunkami siatkarskich rekwizytów i długopis do torby, z hukiem wyszłam z auli. W tym momencie zapewne mnóstwo spojrzeń było utkwionych w moje plecy, a parę szczęk było w równej linii z przeponą. Zdarzało mi się być bezczelną, co nie uchodziło uwadze innym, aczkolwiek mi nie bardzo przeszkadzało. Czasami trzeba było mieć tupet, by przejmować się tylko sobą i przez chwilę nie być altruistą.
   Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer Piotrka. Od początku nie dałam mu dojść do słowa.
- Cześć, Pit. Proszę cię, nawet mi nie przerywaj. Musimy się spotkać, ale nie jutro czy w niedzielę, lecz teraz, natychmiast. Na jakimś bardziej prywatnym gruncie niż kawiarnia, czy bar w centrum handlowym. Podpromie też odpada. To co? Wpadniesz do mnie?
- Cześć, Lenka. Kurde, rozgadałaś się - zaśmiał się. - Wiesz co? Preferuję spotkanie u mnie w mieszkaniu. Zapraszam i czekam.
- Zaraz będę - powiedziałam szybko, rozłączając się po chwili.
   Tysiące razy przerabiałam już przebieg rozmowy, którą przeprowadzę z nim za kilka tysięcy sekund.
   Do mieszkania resoviaka miałam trochę dalej niż do swojego, ale skoro chciał się spotkać właśnie tam, to dlaczego nie?
   Pokonywałam kolejne metry i po kilkunastu minutach stałam już pod blokiem Nowakowskiego. Schludny budynek, w przyzwoitej dzielnicy. Głównie mieszkały tu nieduże rodziny. Zadzwoniłam domofonem pod odpowiedni numer przy trzeciej klatce. Drzwi automatycznie się otworzyły, a ja, po wbiegnięciu po schodach, zawitałam w progu środkowego. Zapukałam i pozostało mi tylko czekać na łaskę pana. Przyznam, że przyszła dość szybko.
- Cześć - uśmiechnął się, ale chyba bardziej z grzeczności niż z uciechy na mój widok. - Wchodź - rzekł, udostępniając mi przejście.
- Dzięki - skinęłam głową i wykonałam polecenie, wbijając wzrok w swoje trampki.
- Moja podłoga jest tak interesująca, czy boisz się spojrzeć mi w oczy? - spytał, przekręcając klucz w zamku.
- Nie wiem - mruknęłam zakłopotana, choć dobrze znałam odpowiedź.
- Usiądź sobie w pokoju, a ja zrobię coś do picia, dobrze?
- Ja dziękuję - odparłam, udając się we właściwym kierunku.
- W takim razie może sok?
- Jak będę miała ochotę to ci powiem, zgoda?
   Usiadłam na kanapie koloru rozgrzanej gorzkiej czekolady i spojrzałam na niego przelotnie.
- Dobrze - zajął miejsce koło mnie. - W takim razie mów, co to za pilna sprawa.
   Przez chwilę milczałam. Wszystko miałam dokładnie obmyślone, ale wzięło w łeb. Nic nie potrafiłam wydusić. Zachęcił mnie do udzielenia odpowiedzi, lekko głaszcząc mnie po udzie.
- Chodzi o nas. Dokładniej o to, że nie ma nas. Zapewne nie będzie.
- Tego nie wiesz - zauważył.
- Ale mam przeczucia - stwierdziłam - i uczucia - dodałam cicho.
- Kobieca intuicja jest niezawodna?
- W większości przypadków - potwierdziłam. - Wy macie wyobraźnię przestrzenną, a my intuicję.
- Rozumiem - rzekł smutno.
- Lubię cię, szanuję i wspieram w karierze sportowej, ale to nie zmusza mnie do sypiania z tobą. Gdybym miała sypiać z każdym, kto spełnia te warunki to na moim koncie znalazłby się grzech kazirodztwa. Nie pytaj - uprzedziłam go. - Sądzę, że takie wywieranie presji na uczuciu jest bezsensowne.
- Racja - poprał mnie.
- Co z Olą? - spytałam, odważając się na spojrzenie mu prosto w oczy.
- Właśnie się nad tym zastanawiam - przyznał - i nie mam zielonego pojęcia.
- W tym przypadku nie jestem w stanie ci pomóc. Nie moja dziedzina.
- Nie oczekuję pomocy. Uważam, że sam muszę do tego dojść.
   Pokiwałam powoli głową i spuściłam wzrok. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc zaczęłam skubać skrawek koszulki okalającej moje ciało. Po dłuższej chwili ciszy Pit przysunął się do mnie i czule objął ramieniem. Nie dałam rady i już po paru sekundach na moich policzkach zagościły pojedyncze łzy. Poczułam na twarzy opuszki jego palców, ocierające moje skroplone oznaki słabości. Nie odzywał się, bo był przeświadczony, że słowa są zbędne. Miał rację. Ani ja, a tym bardziej on, nie potrzebowaliśmy kazań. Wystarczała nam sama obecność drugiej osoby, która swoją czułością (w granicach rozsądku) łączyła się w bólu. Żadne z nas nie gardziło swoją wzajemną obecnością, mimo tego, iż parę godzin temu byliśmy dla siebie oschli. Nie chcę do tego wracać, ponieważ wolę tę bardziej miłosierną wersję Nowakowskiego.
   W kieszeni wibrował mój telefon, ale nie miałam najmniejszej ochoty, by go odbierać. Było mi za przyjemnie. Nie pożądane było przerywać tego pięknego momentu.
- Odbierz. Może to coś ważnego - mruknął Pit, ciągle mnie przytulając.
   Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i, nie patrząc na wyświetlacz, nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Cześć, Lena. Wreszcie odebrałaś - usłyszałam głos Kądzia.
   Otworzyłam szeroko oczy i wyprostowałam się. Spodziewałabym się każdego, ale nie jego.
- Hej, Michał. Coś się stało?
- Znowu to samo standardowe pytanie. Jest dobrze. Przypomniało mi się, jak mówiłaś, że chcesz spotkać się ze mną jeszcze przed moim wyjazdem...
- Nie mów, że stoisz teraz pod moim blokiem - przerwałam mu przerażona.
- No co ty! Jestem w domu, ale skoro dziś jest piątek to może wpadnę po weekendzie? Co ty na to?
- Przyjeżdżaj i tak nie mam nic ciekawego do roboty, a poniedziałek mam wolny, bo coś tak kombinują na uniwerku - odpowiedziałam.
- Super. Jesteś zajęta czy możesz gadać?
- Czekałam, aż o to zapytasz - zaśmiałam się. - Wyobraź sobie, że się nie obijam.
- A co takiego ciekawego robisz?
- Siedzę sobie u Cichego...
- Nie! - przerwał mi krzyk Piotrka.


- Dzięki za efekty dźwiękowe - mruknęłam.
- Pozdrów go ode mnie - polecił Kądzioła.
- Masz pozdrowienia od Miśka - przekazałam.
- Dziękuję, dziękuję. Nawzajem. Idę po coś do picia, chcesz?
   Pokręciłam głową i odprowadziłam go wzrokiem.
- Też cię pozdrawia.
- Jak miło - skomentował. - Nie będę wam przeszkadzał. Bądź grzeczna.
- Będę - prychnęłam. - Do zobaczenia, Misiu.
- Do zobaczenia, skarbie. Kocham Cię - rozłączył się.
   Telefon wypadł mi z dłoni. Całe szczęście na kanapę.

Od autora:

Jednodniowy poślizg ze względu na święta, które, jak dla mnie były bardzo udane :) A u Was? Jak święta?

Something for Asiek <3



Dzięki za tak dużą liczbę wyświetleń i zapowiadam, że do końca opowiadania został niecały miesiąc. Liczę na Wasze komentarze, nie tylko pod tym rozdziałem, ale również pod poprzednim i następnymi.

Ode mnie to chyba tyle.



Buziaki, Zuza.

piątek, 20 grudnia 2013

Dzień jedenasty

Można oszukiwać innych, ale nie można oszukać siebie. Przynajmniej nie na dłuższą metę.


CZWARTEK


   Obudziłam się w mieszkaniu gospodarza wczorajszej imprezy na ogromniastym łóżku w pokoju gościnnym. Obok mnie smacznie spał Cichy. Usiadłam po turecku, przetarłam oczy i przeczesałam ręką włosy. Ból głowy był potężny, bo po wyznaniu skierowanym do Paula, wspomnienia zagłuszałam kolejnymi kolejkami, właściwie litrami czystej, a obiekt mych żalów dzielnie dotrzymywał mi kroku. Mam nadzieję, że teraz cierpiał mniej niż ja.
   Powoli zeszłam z sypialnego mebla i wyszłam z pokoju. Na korytarzu panowało rześkie powietrze. Podreptałam do łazienki, przemyłam twarz i wyszorowałam zęby. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądałam tak źle, jak sądziłam. Co prawda, Cameron Diaz ze mnie żadna, ale przynajmniej nie byłam podobna do zombie czy widmo, co mnie mile zaskoczyło.
   Kiedy wychodziłam z pomieszczenia natknęłam się na Lotmana. Jak na skacowanego wyglądał świetnie. W sumie... Mało powiedziane. Zjawiskowo, jak na półprzytomnego. Posłałam mu uśmiech (trochę przepraszający, trochę na otuchę i trochę dlatego, że go lubię), przywitałam się i uciekłam z powrotem do miejsca, w którym spędziłam ostatnią noc. Poprawka, ranek i wczesne popołudnie, jak mniemam.
- Dzień dobry - mruknął Pit, gdy położyłam się koło niego.
- Cześć - odpowiedziałam, prostując mu kędziorka na czubku głowy. - Dziękuję - wyszeptałam, a następnie pocałowałam go w czoło.
- Za co? - spytał z lekkim uśmiechem. - Jeśli można wiedzieć.
- Za wszystko. Namówiłeś mnie na tego grilla, mogłam zapomnieć, przez chwilę zapić smutki i, mimo wspomnień, nie uronić ani jednej łzy.
- Dlaczegóż miałabyś płakać?
- Za każdym razem to robię, gdy komuś opowiadam o końcu swojej sportowej kariery - wyznałam.
- Chodź tu - zachęcił, przyciągając mnie do siebie swoją długą łapą.
- Dziękuję, Piotruś - wtuliłam się w jego umięśniony tors.
- Zebrało ci się na wyznania, co?
- Chyba lepiej przy tobie niż przy obcym w środku miasta...
- Jasne, że lepiej.
   Poczułam, jak wydychane przez niego powietrze lekko pięści moje ucho. Biło od niego ciepło, ale nie takie standardowe "trzydzieści sześć i sześć", tylko specyficzna temperatura. On był po prostu wyjątkowy. Ważny, lecz nie najważniejszy.
- Dlaczego tak ci zależało na tym bym tu z tobą przyjechała? Tylko szczerze - zażądałam.
- Bo bardzo cię polubiłem. Z resztą, ty chyba mnie też, co? - spytał retorycznie, dobrze znając odpowiedź. - Przy tobie jestem sobą - pogłaskał mnie po plecach. - Wiem, że od urodzenia jestem nieśmiały, czasami boję się ludzi, ale próbuję zahamować to siatkówką. Publicznymi wystąpieniami. Uwielbiam, gdy cała hala krzyczy moje imię, gdy liczą na mój blok, atak czy dobry serwis, a ja ich nie zawodzę. Przy tobie nie muszę się maskować, jestem sobą, ale tym bardziej otwartym, tym, który przed niczym się nie ulęknie. Podoba mi się to. Mogę poczuć się, jak na treningu, czy to w reprezentacji, czy klubie.
   Wyczułam nutkę radości w jego głosie.
- Rozumiem, że porównujesz mnie do Igły albo Wrony? - zaśmiałam się.
- Nie są tacy źli! Wręcz przeciwnie!
- Wiem, wiem. A Zbyszek na przykład?
- Jest świetny, choć z powszechnej opinii wynika, iż to kawał rozkapryszonego skurwiela. Tak nie jest. Zibi ma jedno z najlepszych, co prawda lekko specyficzne, poczucie humoru. Kocha siatkówkę i jeśli o nią chodzi daje z siebie dwieście procent, a nawet więcej! Każdego z nas, praktycznie rzecz ujmując, traktuje, jak brata. Potrafi się przytulić, ale również nami potrząsnąć, gdy jest źle. Zawsze próbuje nas zagrzać do walki. Nie ważne czy z boiska czy kwadratu.
- Jest jedyny w swoim rodzaju?
- Dokładnie. Chciałabyś go poznać?
- Żartujesz? - spojrzałam na niego uważnie, odsuwając się odrobinę.
- Mówię poważnie. Chciałabyś?
- Jejku! Jesteś kochany!
   Momentalnie uchwyciłam jego twarz w dłonie i zatopiłam swoje usta w jego własnych. Cholera jasna, muszę opanować swoją wylewność. Szlag by to...
- Przepraszam - mruknęłam, rozdzielając nasze wargi.
   Nic nie powiedział. Tylko odwzajemnił pocałunek. Jego dłoń zsunęła się o kilka niebezpiecznych centymetrów w dół. Napierałam lekko rękoma na jego klatkę piersiową i odsuwałam się stopniowo. Poskutkowało. W ostatniej chwili mruknęłam coś w celu protestu.
- Piotrek, nie możemy się tak zachowywać - stwierdziłam. - Pamiętasz, co mówiłeś o swojej narzeczonej?
- Byłej - poprawił mnie. - Pamiętam.
- To dlaczego?
- Ty zaczęłaś.
- Wiem, ale to ty kontynuowałeś, a nie powinieneś. Poza tym, już żałuję - wyznałam. - Nie możemy tak postąpić ponownie.
- Racja. Nie powinniśmy...
   Ale dalej leżymy w jednym łóżku, pomyślałam.
- Nie powinniśmy?
- Wiem, że to różnica, ale nie wiem, jakie instynkty zawładną mną w przyszłości.
- Zabrzmiało nieco przerażająco.
- Przepraszam - zaśmiał się. - Przepraszam za wszystko.
   Było mi go tak bardzo szkoda, ale nie mogłam dać ponieść się emocjom. Co zrobiłaś przed chwilą, idiotko? - przeszło mi przez myśl. Chciałam być wierna Kądziowi. Ciekawe, czy on też wyznawał tę zasadę. Muszę się z nim umówić nim wyjedzie z kraju,
- Kiedy zaczynacie zgrupowanie w Spale?
- W poniedziałek - odpowiedział, schodząc z łóżka. - Czemu pytasz?
   Wodziłam za nim wzrokiem.
- Ciekawość.
   Poniedziałek to ostatni dzień zakładu z Melką, przynajmniej tak wynika z moich kalkulacji.
- Chciałabyś pojechać ze mną? - zerknął na mnie przez ramię.
   Wpatrywałam się w jego plecy, na których było widać każdy wyćwiczony mięsień. Chyba brakowało mi odwagi, by poprosić, żeby się obrócił i spojrzeć mu w oczy.
- Nie mogę - mruknęłam.
   Miałam wrażenie, że wbiłam mu nóż w plecy. Snuł się po pokoju ze spuszczoną głową.
- Piter - wstałam, zatrzymałam go i stanęłam z nim, opierając się czołem o jego kark. - Nie mogę z tobą pojechać, ponieważ...
- Musisz się z nim spotkać? - Przerwał mi.
- Jakim nim? - spytałam, przechodząc pod jego ramieniem. Teraz stałam przodem do niego.
   Spojrzałam na jego twarz i zamarłam. Było w niej tyle zawodu.
- Nim w sensie tym swoim byłym.
- Kądziem?
- Byłaś dziewczyną Kądzioły? - zdziwił się.
- Tylko o nim ci wspominałam.
- Powodzenia - odparł słodko, uśmiechając się lekko.

- Tak cholernie cię przepraszam - jęknęłam, zakładając przez głowę bluzę i poprawiając włosy.
- Robisz to już dwudziesty trzeci raz w ciągu godziny - zauważył Pit.
- A co mam robić? - spytałam retorycznie. - Jest mi głupio, bo to, co zrobiłam, mogłeś zinterpretować, jako przedmiotowe traktowanie twojej osoby.
- Przecież jesteś roztrzepana - odgarnął mi z twarzy niesforny kosmyk.
- Piotrek - złapałam go za rękę. - Nie powinniśmy...
- Wiem. Coś jeszcze muszę wiedzieć?
- Nie sądzisz, że musimy ustalić jakieś zasady?
- Kodeks? - zaśmiał się. - Chyba byłaby za wielka pokusa, by go złamać.
- Ty tu sobie kpisz, a ja mówię poważnie. Za bardzo mnie ponosi. Muszę mieć wyznaczoną jakąś granicę. Inaczej to wszystko pójdzie za daleko.
- Dla może cię ponosić - puścił mi oko.
   Uderzyłam go otwarta dłonią w mostek.
- Nie żartuj! - powiedziałam stanowczo.
- Nie żartuję - odrzekł subtelnie, patrząc mi głęboko w oczy i głaszcząc mnie po policzku.
   Westchnęłam głęboko.
   Nic nie dało się wyczytać z jego oczu. Kompletnie nic.
- Piter - jęknęłam.
- Przepraszam - mruknął, cofając rękę. - Rozumiem, że to ma się nie powtórzyć.
- Fajnie by było - przyznałam, kierując się ku wyjściu z pokoju. - Idziesz? - spytałam.
   Stał nieruchomy, zupełnie, jak kamienny posąg.
   Podeszłam do niego. kładąc mu rękę na ramieniu. Strącił ją lekko, a ja spuściłam głowę, zamykając oczy.
   Zrobiło mi się po prostu przykro, co uwidoczniła pojedyncza, uroniona łza.
- Czekamy na dole.
   Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia.

   Zapięłam pas i sprawdziłam godzinę na wyświetlaczu telefonu. Nowakowski odpalił silnik i włączył radio. Swoją uwagę skupiłam na widoku za oknem, gdyż kierowca nie wydawał się zbytnio gadatliwy. Pokonywaliśmy kolejne kilometry, a żadne z nas nie zabrało głosu. Postanowiłam się przełamać.
- Dlaczego milczysz? - spytałam, uważnie go obserwując.
- A o czym mam mówić? - odrzekł oschle.
- Nie wiem. Choćby o błahej pogodzie.
- Ładną mamy pogodę, nieprawdaż?
- Cholernie - mruknęłam, wpatrując się w krople deszczu na przedniej szybie.
- Cieszę się, że się ze mną zgadasz.
   Przeraziła mnie ironia w jego głosie. To nie ten sam Piotrek, z którym stałam w jednym pokoju parę godzin temu.
- Dlaczego taki jesteś? Oschły, sarkastyczny... Inny - wreszcie znalazłam odpowiednie słowo.
- Nie chciałaś bym ci się jakkolwiek spoufalał, więc staram się zachować dystans - odpowiedział, ostro hamując. - Ty, idioto! Jak jeździsz?!
- Rozumiem, czyli za parę minut zupełnie przestaniesz się do mnie odzywać?
   Wzruszył ramionami.
- Dobrze, w takim razie, mógłbyś przyspieszyć? - spytałam retorycznie. - Skoro zamierzasz traktować mnie jak intruza to lepiej, żebyśmy, jak najszybciej, przestali na siebie patrzeć.
- Jak sobie życzysz - przyspieszył.
- Nienawidzę się za to - wycedziłam przez zęby ledwo słyszalnie.
- Za co?
- Za to, że potrafię wszystko spieprzyć. Czasami próbuję udowodnić sobie, że potrafię być obojętna. Gówno prawda.
   Spojrzał na mnie przelotnie i uśmiechnął się smutno, jakby doskonale mnie rozumiał.

Od autora:

Na początku chciałabym Wam życzyć spokojnych, radosnych, białych i magicznych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku przepełnionego siatkówką!

Rozdział, jak zwykle, mógłby być lepszy, ale cóż. Pech to pech.

W zeszłym tygodniu się nie wyrobiłam za co Was przepraszam, co do następnego rozdziału to pojęcia nie mam, kiedy go dodam. Najprawdopodobniej w następny piątek, ale nigdy nic nie wiadomo.

Zapraszam na prolog z Andersonem <KLIK>, w razie wątpliwości lub czegokolwiek <KLIK>.

Pozdrawiam, Zuza.

sobota, 7 grudnia 2013

Dzień dziesiąty

W jednej chwili wszystko można przekreślić grubą kreską.


ŚRODA


- Na to ja się nie zgodziłam! - Zaprotestowałam.
- Chyba nie sądzisz, że w środku nocy będziemy trzeźwi na imprezie u Akhrema?
- To nie miała być rodzinna imprezka? Z naciskiem na rodzinna i imprezka.
- W sumie tak - speszył się. - Wiesz, jak to jest z nami... Polakami.
- To nie znaczy, że mamy się napruć w cztery dupy!
- Ale możemy - zauważył.
- Piotrek! - szturchnęłam go. - Nie poznaję cię!
- Może jeszcze mnie nie znasz? - puścił mi oko.
- Oj, Piotruś - pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Lenka, skarbku, spokojnie.
- Skarbku? - zaśmiałam się. - Poza tym jestem spokojna.
- Dziwnie mi się powiedziało - skrzywił się.
- Oj, a gdzie mielibyśmy nocować? - Spytałam, zmieniając temat.
- Alek już mi wszystko wyjaśnił. Nocujemy u niego, jeśli tylko się zgodzisz.
- W razie czego mam prawko.
- Nie chcesz pić? - Zdziwił się.
- Nie muszę pić, żeby się dobrze bawić - wytłumaczyłam.
- Rozumiem. To co? Pakujemy manatki i jedziemy?
- Jeśli się nie pogniewasz to najpierw bym się wykąpała - mruknęłam.
- Nie ma sprawy. Mogę sobie zrobić herbatę?
- Jasne. Herbata jest w tej niebieskiej puszce. Cukier sobie znajdziesz. Obok powinny być ciastka. Włącz sobie telewizor czy coś - wymieniałam, wyjmując z szafki ciuchy.
- Dam radę - uśmiechnął się.
- Mam nadzieję. Mieszkania mi nie spal - puściłam mu oko, udając się do łazienki.
- Osz ty, wredoto - zaśmiał się.
   Wychyliłam się na chwilę zza framugi drzwi i powiedziałam:
- Wiem, że mnie uwielbiasz!
- Wmawiaj sobie, Lenka, wmawiaj sobie - wysłał mi buziaka.

   Stałam przed domem Akhrema, wpatrując się w biegających za sobą synów soviackich siatkarzy.
- Seba! Seba, synu, chodź tu - nalegał Igła od paru minut.
- Tato - jęczał raz po raz mały.
- Dwa razy nie będę powtarzał - zagroził Krzysiu.
- Dobrze. Zaraz wracam - powiedział Sebastian do synów gospodarza.
   Po chwili podszedł do mnie Aleh i podał mi szklankę.
- Piwko? - zagaił.
- Jasne - odpowiedziałam, przejmując szkło.
- Chodź, usiądziemy sobie - wskazał drewnianą huśtawkę po prawej stronie.
   Skierowałam się we wskazanym wcześniej kierunku. Zasiedliśmy na drewnianym meblu ogrodowym.
- Bardzo ładny dom - skomplementowałam kapitana Reski.
- Dziękuję, choć te gratulacje to do mojej żony.
- Dobrze. Następnym razem pogratuluję jej zmysłu architektonicznego - zaśmiałam się.
- Wypadało by - zawtórował mi.
- Kowal wie o libacji?
- Nawet został zaproszony - uśmiechnął się. - A ty? Długo Pit musiał cię namawiać?
- Trochę - wypiłam łyk gorzkiego płynu - długo.
- Oj, Lena - pokręcił głową. - Zgodziłaś się, bo...
- Bo podobno ty i Paul napieraliście na Pita, by przybył w moim towarzystwie.
- Prawda. Tylko dlatego?
- Tak.
- To miał ciężki orzech do zgryzienia - stwierdził.
- Twardy - poprawiłam go.
   Powalone skrzywienie, pomyślałam.
- Co twardy?
- Twardy orzech do zgryzienia, nie ciężki - wyjaśniłam.
- A! O to chodzi! - uderzył się otwartą dłonią w czoło. - Rozumiem. Twardy orzech do zgryzienia - powtórzył. - Muszę zapamiętać.
- Wszystko w swoim czasie - kąciki moich ust poszybowały ku górze.
- Gdzieś już to słyszałem - mruknął.
- Od żony, jak nalegałeś na kolejne dziecko? - Zachichotałam.
- Nie spocznę, póki nie urodzi mi się córka.
- Żona wie?
- Powinna...
- Nastawić się psychicznie?
- Tak. To na pewno. Jeśli młoda wdałaby się w braci...
   W moich uszach rozbrzmiał jego melodyjny śmiech.
   Jeden z chłopców wskoczył na kolana ojca.
- Dzień dobry - przywitał się.
- Dzień dobry.
- Tato!
- Słucham, synu - odrzekł Alek.
- Co to za pani? - Spytał malec, patrząc na mnie z nieukrywaną ciekawością.
- To jest koleżanka wujka Piotrka - odpowiedział.
- Koleżanka?
- Powiedzmy - wzruszyłam ramionami.
- Czyli dziewczyna?
- Nie - pokręciłam głową.
- Synu, czy ty nie przesadzasz z tym przesłuchaniem?
- No co? Ładną koleżankę ma wujek - mały wyszczerzył ząbki.
- Dzięki - zaśmiałam się.
- Ej, chłopaki. Co to ma być? Rodzinny podryw?
   W mojej obronie stanęła Ignaczakowa, znana towarzystwu jako Iwona.
- Skądże! To młody się zbierał na podryw, ale coś nie bardzo. Zmykaj - szturchnął swego potomka.
- Ty też zmykaj, gospodarzu - powiedziała, wskazując resztę zawodników. - Karkówka ci się fajczy.
- Tak jest!
   Aleh posłusznie wykonał polecenie.
- Dzięki za ratunek - westchnęłam.
- Nie ma za co. Większość z nas przez to przechodzi.
- Ale ja nie jestem jedną z was.
- Dlaczego nie? - zajęła miejsce obok.
- Nie jestem dziewczyną Piotrka.
- To nic. Teraz należysz do tego grona - wskazała soviaków i ich rodziny. - Nie ważne, czy jesteś dziewczyną któregoś z nich, czy narzeczoną ministra. Wszyscy cię polubiliśmy, a od nas nie jest łatwo się uwolnić - wstała i wyciągnęła rękę w moim kierunku. - Chodź.
- Muszę? - Jęknęłam.
- Mówiłam ci, że od nas się nie uwolnisz - puściła mi oko.
- Najwyraźniej.
   Ruszyłam za panią Ignaczak wprost do paszczy lwa, lub stada lekko podchmielonych tyczek... Jak kto woli.
   Opadłam na ogrodowe krzesło obok Pita, a kąciki moich ust automatycznie powędrowały w górę. Siatkarz odwzajemnił gest i lekko uścisnął moją dłoń. Gdyby nie fakt, że chyba jest ostatnim wolnym facetem na ziemi, który miałby chęć mnie poderwać, to bardziej by mnie to przeraziło niż ucieszyło.
   Z Piotrkiem można było żyć na totalnym high life'ie. To była jedna z jego licznych zalet.
   Zerknęłam na Nowakowskiego, a ten skinął głową na stół. Aleh własnie stawiał na nim alko-chińczyka. Z góry uprzedzam, że to przeklęta gra. Polała się czysta, a ja odpadłam po czwartej kolejce, czyli ósmym kieliszku...

- Nie, dzięki.Czuję, że przybyło mi z dwa kilo - odpowiedziałam na pytanie gospodarza.
- W razie czego...
- Wiem, gdzie cię szukać.
- To dobrze - uśmiechnął się.
   Pit gdzieś zaginął... Zapewne w akcji. Zamiast niego, towarzystwa wpierw dotrzymywał mi Akhrem, a następnie Lotman.
- Szkoda, że to już koniec sezonu - westchnął.
- Czemu? Wrócisz do Stanów, do domu - wymieniałam - do kolegów. Będziesz mógł zagrać dla swojego kraju...
- Tu jest mój dom - wyszczerzył się. - Kocham Rzeszów.
- Ja również. Chociaż tęsknię za domem, w którym się wychowałam.
- Za nim zawsze się tęskni - stwierdził. - Ale za każdym ukochanym miejscem można zatęsknić.
- Każde też można znienawidzić - mruknęłam.
- Prawda. Nienawidzisz jakiegoś miejsca? - Spytał.
- Tak. Nienawidzę plaży w Mielnie - odrzekłam.
- Czemu?
- Bo tam się wszystko skończyło - odparłam, ślepo wpatrując się w przestrzeń.
- Co się skończyło?
- Moje życie. Moje marzenia... Moje wszystko - podsumowałam.
- Można dokładniej?
   Zerknęłam na niego.
- Tam skończyła się moja czynna przygoda z siatkówką - wyznałam.
   W jego oczach ukazało się współczucie, a ramiona oplotły moje ciało.

Od autora:

Przepraszam za opóźnienie, ale "Ksawery" trochę zaszalał i przez caluśki piątek nie miałam prądu, co równało się brakowi Internetu. Jedyny plus tego wszystkiego to odwołane zajęcia w szkole i możliwość odespania czwartkowej pobudki przed wyjazdem na konkurs do Gdańska, gdzie widziałam tramwaj z siatkarzami (reklama EuroVolley). Cudeńko!

Dużo dialogów, aczkolwiek nie jestem zbytnio zadowolona. Przepraszam za ten gniot. Inaczej tego nazwać nie można. Zero sensu, jakiejkolwiek logiki. Rozczarowanie.

Widzieliście dzisiejszy mecz Lotosu Trefla Gdańsk i ZAKSY Kędzierzyn-Koźle? Moim zdaniem Bociek wygrał całą transmisję swoimi przed- i pomeczowymi wygłupami z gdańskimi maskotkami (jedne z najlepszych w PlusLidze. Uwierzcie mi! Co one wyrabiają na meczach... Mistrzowie) oraz przytulasami z Dickiem Kooy'em! Jeden z najlepszych bromance'ów naszej ligi.

Pamiętajcie o kolejnym projekcie z Andersonem <klik>. Macie do mnie pytanie? Zapraszam TU!

To chyba byłoby na tyle. Jak zwykle wiedzcie, że bez Was to wszystko nie miałoby sensu, więc wchodźcie, czytajcie i KOMENTUJCIE. To motywuje.

Pozdrawiam, Zuza.

piątek, 29 listopada 2013

Dzień dziewiąty

Nie potrafię o Tobie zapomnieć...


WTOREK

   Opadłam na łóżko, wsłuchując się w słowa Piotrka wydobywające się z mojego telefonu.
- To pójdziesz ze mną na tego grilla? - Spytał po raz kolejny.
- Kiedy to ma się odbyć? - Wyjęczałam.
- Jutro. Mówię ci to już siódmy raz.
- Za każdym raz, gdy wspominasz o tym grillu to się wyłączam. Trujesz mi tyłek.
- Czemu nie chcesz iść?
   Był najwyraźniej bardzo niezadowolony z tego faktu.
- Jako kto mam się tam pojawić? Nie rozumiem tej idei - wyjaśniłam.
- Pójdziesz tam, jako moja osoba towarzysząca. Proszę cię.
- Piotrek, to nie ma sensu.
- Ma. To rodzinny grill. Będą dzieciaki Igły, Achrema...
- Mam robić za niańkę?
- Nie - zaprzeczył żywiołowo. - Broń Boże. Jak możesz tak twierdzić?
- Tak to zabrzmiało, panie środkowy.
- Przepraszam - spokorniał. - Chciałbym się dobrze bawić, a przy tobie zawsze jestem w humorze.
- Och - jęknęłam. - Musisz pobudzać moje sumienie?
- Jeśli to pomoże mi cię namówić, to czemu nie?
- Ja cię kiedyś zabiję - stwierdziłam.
- Ale po tym grillu, dobrze? - zaśmiał się.
- Przy wszystkich cię uduszę.
- Czyli się zgadzasz? - spytał z entuzjazmem.
- Tak to zabrzmiało?
- Owszem.
- Nie zgadzam się - odparłam pewnym głosem.
- Błagam - wyszeptał.
- Przekonaj mnie - powiedziałam tajemniczo, rozłączając się.
   Zżerała mnie ciekawość. Do czego on może się posunąć?
   Zadzwonił kolejny raz. Uśmiechnęłam się i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Przekonaj mnie - powtórzyłam, kończąc połączenie.
   Odetchnęłam głęboko i wybrałam inny numer. Właściciel odebrał po paru sygnałach.
- Cześć, co się stało?
- Do kiedy będziesz w Polsce? - od razu przeszłam do rzeczy.
- Nie wiem, ale przez najbliższy miesiąc nigdzie się nie wybieram - odpowiedział. - Czemu pytasz?
- Nieistotne. Musimy się jeszcze zobaczyć przed twoim wyjazdem.
- Oczywiście! Kiedy? - entuzjazmu w jego głosie nie dało się ukryć.
- Datę i miejsce ustalimy potem. Po prostu do ciebie zadzwonię, okay?
- Dobrze.
- Do usłyszenia, Kądziu.
- Pa, słoneczko - pożegnał się słodko zaskoczony.
   Rozłączyłam się. Nie chciałam tego, ale podejrzewam, że za parę chwil rozkleiłabym się na dobre.
   Lenka, ale z ciebie idiotka - pomyślałam. Kochasz człowieka, który odwzajemnia twoje uczucia, a ty jeszcze się zastanawiasz.

   Odbierałam dzielnie ciosy wymierzone we mnie przez Melę. Niby taka drobna, a jak walnie to może ściąć z nóg.
- Czy cię kompletnie powaliło? - zadała w końcu pytanie, które najwyraźniej nie dawało jej spokoju.
- Nie. Dlaczego?
- Kobieto, masz szansę spotkać się z rzeszowskimi siatkarzami! Dowiedzieć się jacy są naprawdę, poznać ich. a ty się wahasz? Kurde, skąd tyś się zerwała?
- Wyluzuj. Wątpię, żeby Pit odpuścił - wyznałam, opadając na krwistoczerwony fotel.
- Żebyś się nie zdziwiła!
- I vice versa. Z resztą, nawet gdyby, dużo nie stracę. Będą jeszcze okazje.
- Rozumiem - zajęła miejsce obok. - Ale czy ty zawsze musisz kombinować? Lena, w końcu im wszystkim się to znudzi.
- Jak mieli wszystko na tacy to mieli wylane, a jak będą się musieli postarać to docenią - stwierdziłam.
- Nie masz pewności - zauważyła.
- Mam za to hipotezę i będę się jej trzymać.
- Jak uważasz, ale żebyś się nie przejechała.
- Jasne - mruknęłam.
   Po mieszkaniu rozległ się dzwonek domofonu.
   Spojrzałam na przyjaciółkę, ta z kolei wzruszyła ramionami, robiąc minę pod tytułem: Kogo przywiało?.
- Ja pójdę - rzekła.
   Wróciła po minucie czy dwóch. Tak przynajmniej mi się zdawało. Na fotelu obok, zamiast Amelii usiadł Piotrek. Uśmiechnął się uroczo, jak to miał w zwyczaju, i spojrzał na mnie uważnie. Zaproponowałam coś do picia, ale odmówił, spytałam, gdzie Melka, odpowiedział, że wyszła, by zostawić nas sam na sam. Ta to chce wygrać tą stówkę.
   Chciałam wiedzieć, w jaki sposób Pit chce mnie przekonać do propozycji złożonej parę godzin temu. Mówił półsłówkami i nie mogłam z tego wyłapać nic sensownego. W końcu się poddałam i już tylko słuchałam, nie analizując głębiej treści jego wypowiedzi.
- Mówiąc wprost, o co ci chodzi?
   Byłam lekko poirytowana już tym całym kręceniem.
- O nic - odparł, sadowiąc się wygodniej na fotelu.
- Ej - szturchnęłam go, uśmiechając się przyjaźnie. - Powiedz, o co ci chodzi? Czym zawdzięczam sobie twoją wizytę?
- Sama powiedziałaś, że mam cię przekonać.
- I przyszedłeś to, żeby zrealizować swój plan? - zaśmiałam się.
- Po części - przyznał.
- A ta druga część?
- Lubię spędzać z tobą czas. Mogę się wtedy oderwać od codziennego szumu, natłoku myśli... Lepiej cię poznać i tym samym dowiedzieć się czegoś więcej o tobie i o sobie. Czy to źle?
- Absolutnie - zaprzeczyłam. - Też lubię spędzać z tobą czas i bardzo ci się chwali, że zaprosiłeś mnie na tego grilla, ale nadal nie widzę w tym sensu - stwierdziłam.
- To impreza na zakończenie sezonu, Taka nieoficjalna. Spotykamy się u Achrema i dobrze bawimy, po prostu.
- Rozumiem, ale gdzie sens? - dopytywałam.
- Sens jest taki, że Alek powiedział, że albo przychodzę z kimś, albo mam przesrane. Kiedy mówił ktoś to na sto procent miał na myśli ciebie - wyjaśnił.
- Skąd wiesz, że to o mnie chodziło?
- A kogo innego miałby na myśli, patrząc z rozbawieniem na Lotmana wysyłającego w moją stronę buziaki? Przecież nie Elvisa Presley'a!
- Elvisa w to nie mieszaj! Nich spoczywa w pokoju. Będziesz się dziś widział z chłopakami?
- Tak. Coś jeszcze chcieli omówić.
- Dobrze, w takim razie pozdrów ode mnie Alka i Paula i powiedz im, że tylko ze względu na ich zacne wygłupy pojawię się na tym grillu.
- Na prawdę?
   Ożywił się i już po chwili stał przede mną z rozpostartymi ramionami, uśmiechając się radośnie. Wyprostowałam swoje gnaty.
- Na prawdę - odparłam, klepiąc go po barku i przechodząc pod uniesioną ręką.
- Ej - jęknął.
- Trudno. Teraz chcesz coś do picia?
   Skierowałam się ku aneksowi kuchennemu i wstawiłam wodę.
- Kawy bym się napił.
- Jak sobie życzysz - odparłam, wyciągając z górnej szafki kubki.

- Matko, Piotrek, nie opowiadaj mi tego nigdy więcej - wydusiłam, nadal się śmiejąc.
- Dlaczego? - spytał z niedowierzaniem.
- Wyobraź sobie, że nie marzę o tym, by słuchać opowieści o Lotmanie biegającym po całym Podpromiu w samym ręczniku.
- Dlaczego? - powtórzył.
- Nie będę potrafiła spojrzeć mu w oczy bez wybuchu śmiechu - poskarżyłam się.
- Przepraszam.
   Dopił kawę.
- Chyba już powinienem się zbierać. Zadzwoń do Meli, bo pojęcia nie mam, dokąd wybiegła. Rzuciła jakiś pomruk na pożegnanie i nie zdążyłem się nawet odwrócić, a jej już nie było.
- To do niej bardzo podobne - stwierdziłam.
- Możliwe. Przecież jej nie znam, a ciebie dopiero poznaję.
- Wiem, Pit.
- To ja idę - uśmiechnął się.
   Wstał z fotela i skierował się ku drzwiom wejściowym. Podążyłam za nim. Stałam, opierając się prawym bokiem o ścianę, a Piter zakładał buty.
- Miło było porozmawiać i jeszcze milej, że zgodziłaś się na tego grilla - rzekł, zawiązując sznurowadła.
- Mnie również miło z tego powodu - przyznałam.
   Wyprostował się z wielkim uśmiechem na twarzy i zamknął mnie w ciepłym uścisku. Oplotłam mu ręce wokół pasa i przymknęłam oczy. Uniosłam lekko kąciki ust.

Od autora:

Przepraszam Was za ten chłam u góry. Przepraszam za wszystko, co tu jest opublikowane. Do niczego się to nie nadaje.

Dziękuję za wszystkie wejścia i komentarze, choć tych drugich mogłoby być więcej.

Jak wiecie, w następnym roku biorę się za opowiadanie z Andersonem w roli głównej <klik>, ale nic nie obiecuję ze względu na mój test gimnazjalny. Za tydzień mam próbne testy... I konkurs z wiedzy o Niemczech w Gdańsku w czwartek, muszę wstać tego dnia przed szóstą... Cierpienie i mocna kawa rano murowane.

Przepraszam za takie narzekanie...

Dalej, Skra! Bydgoszcz do pokonania!

W razie pytań zapraszam na mojego aska <klik>.

Pozdrawiam.

sobota, 23 listopada 2013

Dzień ósmy

Ktoś rozcina nożem Twoje serce, gdy ono bije.


PONIEDZIAŁEK

   Wygrzewałam się w promieniach rzeszowskiego, wiosennego słońca, czekając na przybycie dwumetrowej tyczki, z którą byłam umówiona na spotkanie. Po raz kolejny skierowałam twarz ku centrum naszej galaktyki i przymknęłam powieki. Siedziałam w lekkim rozkroku na świeżo wypucowanych schodach wejściowych Uniwersytetu Rzeszowskiego, tarasując przejście wszystkim zainteresowanym. Otworzyłam oczy, a pole swego widzenia pokierowałam ku studentowi, który, opierając się o barierkę schodów, stał parę metrów dalej i pożerał mnie wzrokiem.
   Co może być pociągającego w brązowookiej blondynce, ubranej w jeansowe szorty, czerwoną bokserkę i cienką katankę z rękawami 3/4? Długie, szczupłe nogi przyodziane w czerwone podróby Vansów? Sarkastycznie mówiąc, gratuluję gustu.
- Co jest? - Spytałam łagodnie, patrząc mu w oczy.
- Nic, nic - odparł szybko speszony, nawet przystojny chłopak.
- Przyznaj się. Ślepa nie jestem, jak zdążyłeś zauważyć.
- Ładna jesteś - skomplementował mnie.
- Dziękuję, aczkolwiek nie podzielam twojej opinii z takim samym entuzjazmem.
- Wszystkie kobiety są takie same - stwierdził.
- Faceci też. W wieku ośmiu lat przestają się rozwijać, a potem już tylko rosną, ile fabryka dała!
- Dzięki - prychnął.
- Nie ma za co. Wiem, jestem wredna. Może czasami nawet chamska? - Spytałam retorycznie. - Cóż, nie wszyscy muszą mnie lubić.
- Wszyscy muszą cię znosić.
- Niekoniecznie - zauważyłam. - Zawsze mogą mnie unikać.
- Też prawda.
   Podszedł bliżej i zajął miejsce koło mnie.
- Coś jeszcze?
   Mój głos był ostry, a wręcz jadowity.
- Dasz mi swój numer?
   Gdy wypowiadał te słowa, rozglądałam się za wybawieniem. Jest! Piotrek pojawił się na horyzoncie.
   Chłopak był okay, ale nie w moim typie. Brakowało mu tego czegoś, co przyciągało mnie do facetów. Może po prostu nie był Kądziołą?
   Skierowałam twarz ku rozmówcy.
- Przykro mi, ale i tak by nic z tego nie było - zaczęłam. - Jak chcesz przelecieć, to idź do burdelu albo klubu dla gejów. Muszę iść. Żegnaj.
   Wstałam ze schodów i, zarzucając lekko biodrami, by powiększyć jego porażkę (zazwyczaj tak się nie zachowuję), udałam się w stronę Pita.
   Zatrzymałam się przed soviakiem i, opierając się czołem o jego tors, wyszeptałam:
- Dziękuję za wybawienie.
- Jakie wybawienie?
   Wyprostowałam się i na odpowiedź skinęłam głową na siedzącego na schodach mężczyzną.
- Rozumiem. Natarczywy adorator?
- Raczej nadzieja na szybki numerek - odpowiedziałam z pogardą.
- Dziewczynę z zasadami trudno przelecieć?
   Zaśmiałam się i, zbliżając usta do jego ucha, wyszeptałam:
- Jednemu się udało. Tylko jednemu.
- Ogółem było ich więcej? - Spytał zaciekawiony.
- O wiele więcej - odpowiedziałam, puszczając mu oko.
- Odbiegając po części od tematu, chcesz iść do mnie czy rezygnujesz ze spotkania?
- Czemu miałabym zrezygnować?
- Może też jestem jednym z tych, którzy pastwią się na niedostępnymi dziewczynami? - Zaśmiał się.
- Zaryzykuję. Umiem się pilnować, a z resztą zdążyłam już ci trochę zaufać.
- To co? Idziemy? - Spytał, wyciągając rękę w moim kierunku.
   Pokiwałam głową i ujęłam dłoń środkowego.

   Mieszkanie pełne mebli z ciemnego drewna (ani grama kurzu!), ściany i podłogi w beżowych, brązowych i kremowych odcieniach. Jasna, przestronna kuchnia z małym stolikiem w prawym rogu, przy którym zajmowałam miejsce.
- Kawa czy herbata? - Spytał gospodarz, kładąc na kamiennym blacie dwa białe kubki.
- Kawa, jeśli można.
- Można, można - uśmiechnął się radośnie. - Jaką sobie pani życzy?
   Stanął z ręką zgiętą w łokciu i ułożoną przed resztą ciała, naśladując lokaja.
   Zaśmiałam się serdecznie i pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Rozpuszczalną z mlekiem i łyżeczką cukru, poproszę - odpowiedziałam.
- Wyśmienity wybór! - Odpowiedział, naśladując głosem Makłowicza. - Mój specjał!
   Pit był przekomiczny. Taki wyluzowany, zupełnie, jak nie on! Podobno jest nieśmiały... Mówiąc szczerze, nie jestem w stanie tego zauważyć. Może ma do mnie trochę inne podejście niż do reszty przedstawicielek płci pięknej?
- Piotrek, mogę cię o coś spytać?
- Jasne - odparł, nasypując kawy do naczyń.
- Masz dziewczynę?
- Miałem narzeczoną. Ostatnio doszliśmy do wniosku, że trochę przerwy dobrze nam zrobi, aczkolwiek jeszcze niedawno miałem nadzieję, że to z nią stanę przed ołtarzem - wyznał.
- Życzę szczęścia i powodzenia - uśmiechnęłam się.
- A ty? Masz kogoś? - Spojrzał na mnie zachęcająco. - Twoje wyrzuty sumienia były spowodowane tym związkiem?
- Nie mam nikogo. Co do wyrzutów, chyba miały one miejsce za sprawą pewnego chłopaka, ale nie mam pewności.
- Rozumiem. Twój były? - Zalał proszek wrzątkiem.
- Wielokrotny - przyglądałam się, jak miesza mleko z powstałym wcześniej płynem. - Jeszcze z gimnazjum.
- Aż tak długi związek? - Podał mi kubek.
- Dziękuję - przejęłam naczynie. - Nie, same związki nie były długie, raczej częste.
- Najgorętsza para w szkole? - Spytał, siadając na przeciw mnie.
- Coś w ten deseń - potwierdziłam. - Był u mnie i starałam się trzymać go na dystans, ale, mimo wmawiania sobie, że nic do niego nie czuję, miałam z tym duży problem.
- Stara miłość nie rdzewieje - stwierdził.
- Coraz częściej umacniam się w tym przekonaniu. Przeraża mnie to.
   Na ostudzenie myśli upiłam łyk kawy.
- Dobra - powiedziałam z uznaniem.
- To nie ja, to moja Jacobs - zaśmiał się, udając, że zarzuca grzywką, którą nie bardzo posiada.
   Zawtórował mu, cudem się nie opluwając.
- Jeśli się kogoś na prawdę kocha to uczucie nigdy nie wygasa - spoważniał.
- Serio tak uważasz?
   Pokiwał głową, a ja westchnęłam.
- Mam do niego zadzwonić?
- Niekoniecznie. Daj sobie trochę czasu - uśmiechnął się. - Miłość nie zając, nie ucieknie.
- Tydzień? Dwa? - Spytałam, niwelując suchość w gardle odrobiną ciepłej substancji.
- Myślę, że tydzień starczy. Zastanów się nad tym porządnie i w razie wątpliwości, lub chęci wygadania się, uderzaj śmiało. Służę radą - zaoferował się.
- Dziękuję. Bardzo mi pomogłeś, wiesz?
- Daj spokój. Od czego są przyjaciele?
- Przyjaciele? - Odparłam zdezorientowana.
- Masz coś przeciwko?
- Nie. Po prostu nie sądziłam, że traktujesz naszą znajomość tak poważnie.
- Pomyślałem, że skoro się dogadujemy, a ty nie jesteś dziewczyną, która chce mi się wpakować do łóżka, to dlaczego nie moglibyśmy być przyjaciółmi?
- W sumie racja. Możemy spróbować - powiedziałam, opróżniając powoli kubek. - Dziękuję.
- Nie ma za co - uniósł kąciki ust.
- Może zmienimy temat? - Zaproponowałam.
- To chyba dobre posunięcie. O czym gadamy?
- Możesz mi opowiedzieć o ostatnich treningach.
   Piotrek spełnił moją prośbę.
   Parę godzin spędzone na słuchaniu opowiadań o pracy rzeszowskiej drużyny były jak miód dla moich uszu. Piękne słowa, które zabijały wszelkie zło, panoszące się po zawiłych tunelach mojego umysłu.
   Dopiłam kawę i wstałam z krzesła.
- Dziękuję - stanęłam za nim i objęłam go w linii barków. - Dziękuję za skuteczne wyrzucenie z mojej głowy wszystkiego, co swoim jadem zżerało mnie od środka.
- Nie ma za co, Lenka. Do usług.
   Oparłam się czołem o sklepienie jego głowy.
- Pit, wiszę ci wypasiony obiad - zaśmiałam się.
- Niewątpliwie.
- Będziemy musieli się umówić, a póki co - odetchnęłam głęboko. Jego włosy pachniały miętą - muszę lecieć.
   Wyprostowałam się i skierowałam ku drzwiom.
- Odprowadzę cię - usłyszałam za sobą.

Od autora:

Dziękuję Wam za prawie 4500 wejść! Mam nadzieję, że do końca historii stuknie nam 10 tysiów! :)

Asiu, mam nadzieję, że zasłużyłam na szereg tumblra. Pozdrawiam i jak będę podziwiać Mariusza koszącego trawę w wakacje to cyknę ci parę fotek :)

Za to "Jacobs" Was przepraszam... Audycja zawierała lokowanie produktu :P

Kocham Was, czekam na Wasze komentarze (CZYTAM = KOMENTUJĘ) i zapraszam na opowiadanie z Andersonem, Drzyzgą i, znów, Nowakowskim! <klik>

Pozdro600, Zuza.

piątek, 15 listopada 2013

Dzień siódmy

Sny miewaj tylko różowe.


NIEDZIELA

   Stąpałam z nogi na nogę, trzymając telefon przy uchu i powtarzając Błagam cię, Piotrek, odbierz. Nadaremno. Po kolejnym nieudanym połączeniu opadłam z rezygnacją na łóżko i walnęłam pięścią w ścianę.
   Dlaczego nie odbierał? Czy wszystko było dobrze? Mógł się obrazić za mój wczorajszy wybryk, ale czy był na tyle zły, by mnie unikać? Wielce prawdopodobne.
   Byłam na siebie wściekła! Moje wczorajsze zachowanie było karygodne, a ja nie miałam nawet, jak go przeprosić! Skandal!
   Polubiłam Piotrka i posiadałam wyrzuty sumienia, bo potraktowałam go, jak zabawkę. Może mnie polubił, a nawet obdarzył sympatią? Teraz już raczej nic z tego nie zostało, bo ukazałam szczyt swej wredoty i chamstwa.
   Po pokoju rozległ się cichy dźwięk dzwonka mojej komórki. Odebrałam natychmiast, podrywając się z materaca.
- O co chodzi? Dobijałaś się niemiłosiernie - stwierdził Pit.
- Co za ulga - westchnęłam. - Nic ci się nie stało.
- A co miało mi się stać? - Spytał zdezorientowany. - Tylko po to dzwoniłaś?
- Nie - odpowiedziałam szybko. - Dzwoniłam w całkiem innej sprawie. Chciałam przeprosić cię za moje zachowanie i dowiedzieć się, czy jesteś na mnie zły.
- Przeprosiny przyjęte, a zły nie jestem i nawet nie byłem.
- Serio? Przecież wczoraj zachowałam się, jak idiotka. Wpierw byłam zbyt wylewna, a potem pozostawiłam cię na pastwę losu - streściłam.
- Ostatnio mówiłaś, że takie rzeczy mam sobie tłumaczyć twoim roztrzepaniem, więc tak zrobiłem.
- Ja ukazuję swoją najbardziej chamską stronę, a ty wmawiasz sobie, że to moje roztrzepanie? - Zapytałam przepełniona zdziwieniem.
- Miałem się tym przejąć? - Zaśmiał się.
- Co się chichrasz? Dla mnie to była jakaś pieprzona noc wyrzutów sumienia, a ty spałeś spokojnie, jak gdyby nigdy nic? Żartujesz?
- Powinienem nie spać razem z tobą?
- Tego nie powiedziałam - odparłam. - Przynajmniej moje sumienie się zamknęło - stwierdziłam.
- Było aż tak upierdliwe? - Spytał z rozbawieniem.
- Cholernie. Poza tym, co u ciebie?
   Ponownie zajęłam miejsce na pościelonym łóżku, zakładając nogę na nogę.
- Dobrze. Mam dziś wolne, a po wczorajszym meczu jestem prze-szczęśliwy. To znaczy, jeśli chodzi o to wolne, to po prostu rano nie mieliśmy treningu, ale o ósmej kolejne spotkanie z Kędzierzynem, więc jakieś półtora godziny wcześniej muszę być na Podpromiu - wytłumaczył.
- Zapał do walki pan posiada?
- Oczywiście! Mam go aż nadto. Dziś też będziesz na meczu?
- Przykro mi. Dziś kibicuję wam przed telewizorem, jak większość kibiców - odpowiedziałam.
- Szkoda. Spotkamy się po meczu?
- Będziesz w stanie? - Zaśmiałam się.
- Jasne. Może zmęczony, ale trzeźwy.
- Nie będę ci zawracać czterech liter. Zobaczymy się kiedy indziej.
- Jak sobie życzysz - odparł.
- Nadal będzie mi głupio spojrzeć ci w oczy po tym, co zrobiłam. Przepraszam za wszystko.
- Powtarzam: przeprosiny przyjęte - odpowiedział radośnie. - Co z tym spotkaniem? Musi być dopiero jutro? W najlepszym przypadku oczywiście.
- Wiesz, gdzie mieszkam. Jeśli wyrobisz się przed meczem, to zapraszam.
- Oj, chyba nic z tego nie będzie. Kurde, zapomniałem, że umówiłem się z Kosą - powiedział ze smutkiem.
- Nic się nie stało. Odpoczniesz od mojego roztrzepania.
- Lubię twoje roztrzepanie - zaśmiał się. - Każdą twoją irytację mogę sobie nią wytłumaczyć.
- Na która umówiłeś się z Grześkiem?
- Z Grzechem... Jestem umówiony za kwadrans - odpowiedział spokojnie.
- Dobrze, więc ci nie przeszkadzam. Szykuj się. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - pożegnał się. - Zaczekaj!
- Słucham.
- O której jutro kończysz zajęcia?
- Wyślę ci SMSa, jak skończę i spotkamy się u mnie, okay?
- A może być u mnie? - Spytał.
- Jasne. Będę czekać pod uniwerkiem, bo nie wiem, gdzie mieszkasz.
- Dobrze. W takim razie... Do zobaczenia.
- Do widzenia - pożegnałam się z entuzjazmem.

   Zajęłam miejsce na czerwonym fotelu znajdującym się w prawym rogu pokoju. Oplotłam ręce wokół swych kościstych kolan i wbiłam wzrok w białe skarpetki, które przylegały do moich stóp.
   Do pomieszczenia weszła Amelia i zajęłam miejsce na siedzisku obok. Nie odzywała się. Zaniepokoiło mnie to.
- Chodzisz z Piotrkiem na randki, nie unikasz go. Masz o stówę za dużo w portfelu? - Odezwała się po dłuższej chwili.
- Po prostu... Och, nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.
- Prosto z mostu. Czujesz coś do niego?
- Nie.
   Nie mam pojęcia, pomyślałam.
- Wiem, że cię to nie cieszy.
- Spokojnie. Zakład to zakład, a ludzkie uczucia to co innego.
- Melka, dajmy spokój, dobrze?
- Jak chcesz - odparła. - Oglądamy mecz? - Spytała z uśmiechem.
- Jasne. Włączaj.

   Siedziałam spokojnie na fotelu, śmiejąc się z Amelii, która tańczyła ze szczęścia, ponieważ Reska zdobyła swoje kolejne Mistrzostwo Polski.
   Brunetka stanęła przede mną z wyciągniętymi rękoma i już po chwili obie podrygiwałyśmy w rytm melodii nuconej przez moją współlokatorkę.
- Zadzwoń do Piotrka - podsunęła. - Będzie mu miło.
   Uśmiechnęła się i opadła o fotel.
- Dobry pomysł - powiedziałam, chwytając do ręki telefon.
   Wybrałam numer Pita.
- Gratuluję, mistrzu! Kolejnych tytułów, zapału do pracy i chęci do życia! - Wyrecytowałam. - I żebyś nie spił się tak, by trzeba było cię do mieszkania zanosić - dodałam ze śmiechem.
- Dziękuję - odparł radośnie.
- Przekaż gratulacje całej drużynie - spojrzałam na gestykulującą przyjaciółkę - ode mnie i Melki - dodałam.
- Nie ma sprawy. Chłopcy na pewno się ucieszą. Szczególnie Lotman.
- Och, tak! Ucałuj ode mnie Paula! - Poleciłam Piterowi.
- Oczywiście - zaśmiał się. - Widzimy się jutro, nieprawdaż?
- Prawdaż. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, śliczna.
   Rozłączyłam się.

Od autora:

Zasada CZYTAM = KOMENTUJĘ.

Nie zapomnijcie o niej!

Gratulacje dla Dragana Stankovića, który w tym tygodniu został ojcem małej Sary :)
Wychowuj tę swą pociechę w siatkarskim stylu!

Słowa uznania dla Lotosu Trefl Gdańsk, który pokonał na wyjeździe AZS Olsztyn. Wielkie gratulacje dla MVP, Grzegorza Łomacza, który wystawiał bajecznie i dla całej drużyny, która pokazała najwyższy poziom!

Tyle ode mnie. Wpadajcie na bohaterów na kolejnym mym opowiadaniu. Tym razem z Andersonem <klik>.

Pozdro600, Zuza.

piątek, 8 listopada 2013

Dzień szósty

Jeśli chcesz być szanowanym,
Szanuj innych.


SOBOTA

   Stałam przed lustrem, przyglądając się spoczywającej na mnie biało-czerwonej, pasiastej koszulce. Obrysowałam palcem jedynkę znajdującą się na mojej klatce piersiowej. Cieszyłam się z tego, że Piotrek obudził mnie o siódmej, mimo mojego bulwersu, gdy otwierałam mu drzwi. Inną sprawą jest to, że na Nowakowskiego nie da się gniewać, szczególnie, jeśli stoi przed tobą z uśmiechem i małym ekwipunkiem, który potem okazuje się klubowym t-shirtem. Sprawił mi tym masę radości. Podziękowałam mu zawiśnięciem na szyi i krótkim całusem w policzek. Miałam wrażenie, że to poprawiło mu humor, który i tak był już dobry.
   Kąciki moich ust poszybowały ku górze na samo wspomnienie zadowolonej, prze-szczęśliwej twarzy Pita. Odetchnęłam głęboko, poprawiłam jeansowe spodenki i wyszłam z sypialni.
   W korytarzu wpadłam na Melkę.
- O kurde! Świetna koszulka! Czemu wcześniej mi jej nie pokazałaś? - Spytała, robiąc groźną minę i dźgając mnie palcem w mostek.
- Miałam cię budzić o siódmej? Wiesz, chciałam dożyć tego meczu - zaśmiałam się.
- Och, aż tak wcześnie cię obudził? - Jęknęła.
- Też w to nie wierzyłam. Nie masz pojęcia, jak się na niego wkurzyłam za tą pobudkę.
- Domyślam się - przyznała - a potem dostałaś koszulkę.
- Nie. Potem zobaczyłam smutek w jego oczach, bo zapewne spodziewał się radosnego powitania, a nie zrugania za to, że mnie obudził. Miał tyle szczęścia, że później z łatwością odpłynęłam - stwierdziłam.
- Ej, bo zaraz mi tu odpłyniesz w marzenia o Cichym Picie! Zakładaj buty i wychodzimy - popchnęła mnie lekko... Prosto w półkę na obuwie. - Kurczę! Przepraszam - odpowiedziała na mój jęk bólu.
- Nic się nie stało - potarłam obolałe kolano. - Będzie dobrze.
- Jeszcze raz przepraszam - powiedziała przejęta.
- Wyluzuj.
   Założyłam białe balerinki i przekroczyłam próg mieszkania.

   Na hali było jeszcze pusto. Jedynie na boisku, co jakiś czas, pokazywał się trener Kowal, pomijając mężczyzn rozstawiających sprzęt elektroniczny. Operatorzy kamer, statystycy, technicy oświetlenia i nagłośnienia. Swoje miejsca zajmowali już komentatorzy: Wojciech Drzyzga i Tomasz Swędrowski. Przed oczami śmignął mi Łukasz Kadziewicz. Co on tu robi? Kadziu, prawdziwy obieżyświat, aktualnie bardziej obieżykraj.
   Zajęłyśmy z Amelią miejsca, które zanotowane były na naszych biletach. Sektor prawie przy bandach reklamowych, pierwszy rząd. Bardzo dobry widok.
   Na boisko wyszli gospodarze z kapitanem na czele. Byłyśmy jedynymi osobami na trybunach, więc łatwo było nas zauważyć. Piotrek pomachał mi z uśmiechem na twarzy.
- Coś się kroi - szepnęła mi na ucho przyjaciółka.
   Posłałam jej groźne spojrzenie i obdarowałam ją mocnym szturchnięciem łokciem... Między żebra.
- To bolało - zamarudziła, a następnie zrobiła minę zbitego psa. - Jak możesz.
- A jednak - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
   Soviacy zaczęli rozgrzewkę. Najpierw rozbieganie na tylnym aucie, następnie rozciąganie indywidualne, a na koniec zagrywka, przyjęcie, atak i wystawa.
   Przy reklamach stały tłumy napalonych hotek, które, gdyby nie przeszkody i ochroniarze, zapewne już znajdowałyby się na plecach zawodników obu drużyn. Szczególnie zagrożeni pewnie byliby Penczev i Kooy. Współczucie dla nich, zważając na ewentualne kolejki po autografy i zdjęcia.
   Z kolei za nami siedziały dwie dziewczyny, na oko gimnazjalistki lub wczesne licealistki, rozmawiające o technice gospodarzy i pokaźnym zasięgu Nowakowskiego. Pewnie należały do tych prawdziwych kibiców, a nie sezonowców, którzy co roku zmieniają ulubiony klub. Żenada.
   Jedna z nich poklepała mnie w ramię.
- Cześć, jestem Anka. Fajna koszulka. Oryginalna?
   Zaskoczyła mnie jej uprzejmość. Nie pytała złośliwie, a jej głos nie był przepełniony zazdrością. Zadałą to pytanie, ot tak, z ciekawości.
- Cześć, mam na imię Lena - podałam jej dłoń. To moja przyjaciółka, Mela - wskazałam na towarzyszkę. - Koszulka oryginalna - potwierdziłam. - A twoja?
- Też. Dostałam od Achrema - uniosła kąciki ust. - Ty swoją kupowałaś?
- Nie. Prezent od Pita - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Oboje są świetnymi siatkarzami - stwierdziła.
- Racja - zgodziłam się.
- Już się zaczyna - powiedziała podekscytowana Amelia, trącając mnie w ramię.
- Miłego meczu.
- Dziękuję. Wzajemnie - posłała mi uśmiech.
   Na boisko wbiegły szóstki obu drużyn. Zero zaskoczenia. Konar, Perła, Fabian, Penczev, Nowakowski, Achrem i Igła na libero, a w Zaksie: Witczak, Możdżok, Guma, Kooy, Gladyr, Ruciak i na libero Gato.
   Zaczynają goście. Zagrywa Rucy, jak na Papcia przystało serwis atomowy, jednakże Aleh przyjmuje piłkę ze spokojem i dokładnością. Fabian robi krok w lewo pod siatką i wystawia przesuniętą krótką do Piotrka, którego kryje pojedynczy blok Zaksy. Piter ze swoim godnym pozazdroszczenia zasięgiem, przebija piłkę nad blokiem z taką siłą, że kędzierzynianie nie mają najmniejszych szans na obronę.
   Gospodarze cieszą się z pierwszego punktu, a czuję, że to będzie krótki mecz.

   Myliłam się. Mecz trwał cztery zażarte sety i tie-breaka. TwieRRdza Rzeszów nie została zdobyta, ale niewiele brakowało, gdyż goście mieli dwa match pionty. Reska z trudem broniła te piłki, ale udało się. Poczekałyśmy z Melką, aż hala opustoszeje i, rozmawiając o dzisiejszym meczu, czułyśmy, że każda sekunda przybliża nas do spotkania z bandą wyrośniętych sportowców.

   Podążałam podkarpackim chodnikiem ramię w ramię z niejakim Nowakowskim. Siatkarz stawiał kroki, wpatrując się w swoje czerwono-pomarańczowo-białe Air Maxy i zapewne zastanawiając się nad zabraniem głosu. Nie pałałam chęcią, by tego dokonać, bo mimo ciszy nie czułam się niezręcznie, Miałam wrażenie, że pomruk pojedynczych silników samochodowych, szumu wietrzyku okalającego nasze ciała i skrzypienia podeszew naszego obuwia mówiły same za siebie. Wystarczała mi sama obecność tego dwumetrowca, ponieważ wiedziałam, ba!, byłam przekonana, iż to będzie kolejny miły wieczór zapisany na kartach naszej znajomości.

   Pit zabrał mnie na dach jakiegoś bloku. Czekał tam na nas już rozścielony koc i kosz piknikowy pełen najróżniejszych pyszności. Spojrzałam niepewnie na środkowego, a on w odpowiedzi uśmiechnął się delikatnie.
   Usadowiliśmy się na grubym materiale. Dzieliły nas centymetry. Jak na moje oko bardzo małe centymetry. O dziwo, nie czułam dyskomfortu. Było to bardzo miłe i chyba podnosiło wskaźnik mojej pewności siebie.
- Sam na to wpadłeś? - Spytałam z ciekawości.
- Poniekąd. Pomysł mój, a wykonanie z pomocą koleżanki z Reski.
- Świetny pomysł - pochwaliłam go i obdarowałam krótkim całusem w policzek.
- Dziękuję - odpowiedział wyraźnie uradowany.
   Wpatrywaliśmy się w gwiazdy, rzucaliśmy winogronami, biegając po dachu, wbrew zasadom BHP, i śmialiśmy się do rozpuku. Niebo przysłaniały, co raz liczniejsze, chmury, ale zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma się czym martwić.

   Po raz kolejny się pomyliłam. Zaskoczyła nas nagła ulewa. Krople deszczu uderzały w nasze ciała, jakby chciały przebić się przez skórę. Uciekaliśmy stamtąd, jak w popłochu. Pit zwinął koc, wrzucił go do koszyka i pociągnął mnie w stronę zejścia na klatkę schodową budynku.
- Przepraszam. Nie tak to miało wyglądać - zaczął się tłumaczyć zaraz po tym, jak znaleźliśmy się w bezpiecznym, suchym miejscu. - Nie dogadałem się z Matką Naturą - zażartował.
   Zaśmiałam się i zamknęłam mu usta czułym pocałunkiem, ujmując jego twarz w dłonie.
- Jeny, Piotrek, strasznie cię przepraszam. Nie powinnam być taka wylewna - teraz moja kolej na spowiedź. - To był afekt.
- Serio? Sądzisz, że będę miał pretensje do dziewczyny, bo mnie pocałowała? - Spytał zdziwiony.
- Raczej się przyssała - zauważyłam ze śmiechem. - Po prostu mam wyrzuty sumienia - wyjaśniłam. - Matko, tak szybko? - Zapytałam retorycznie.
- Nie przyssałaś się. Wyobraź sobie, że nie wyglądasz, jak pijawka lub glonojad. Co do sumienia... Moje siedzi cicho.
- Jesteś facetem. Wam poczucie winy nie przypomina o swoim istnieniu - stwierdziłam.
- Chyba nie jestem facetem, bo moje uaktywnia się dość często - zażartował.
- Ja się tu, niemal że, spowiadam, a ty sobie jaja robisz.
- Wyluzuj. Nie gniewam się za ten twój... Jak ty to nazwałaś?
- Afekt - odpowiedziałam szybko.
- Właśnie! Nie gniewam się za ten twój afekt - uśmiechnął się. - Wręcz przeciwnie! To było bardzo miłe.
- Daruj sobie - jęknęłam, kierując się na sam dół budynku.
- Gdzie idziesz? - Spytał zdezorientowany.
- Jak to gdzie? Co ja mieszkania nie mam?
   Cóż za ironia!
- Em... Dobrze - odrzekł zakłopotany. - Odwiozę cię.
- Nie, dzięki.
- To chociaż odprowadzę.
- Nie, dzięki - powtórzyłam oschle.
- Nalegam.
- Ale ja nie - powiedziałam dosadnie. - Chcę wrócić sama.
- O tej porze? To niebezpieczne - stwierdził.
- W czasie się nie cofnę, a niebezpieczeństwo mam gdzieś. Bez adrenaliny nie ma życia, Piotruś.
- Jak ci się coś stanie, będę pluł sobie w brodę.
   Uparty, jak osioł!
- Trudno. Idę sama. To już ustalone - powiedziałam, napierając palcem na przycisk windy.
- Kto tak postanowił?
- Ja. Tu i teraz - odpowiedziałam, wchodząc do windy.
   Drzwi się zamknęły, a za nimi został Piotrek, czyli kolejny facet, którego potraktowałam, jak śmiecia. I wcale nie jest mi z tym dobrze. Czułam się okropnie. Co ze mnie za suka, że tak traktuje innych. Jedyną osobą, która umie nade mną zapanować jest Mela, ale z racji zakładu, nie mogę się do niej zwrócić. Ostatnia deska ratunku zatonęła.

Od autora:

Nie mam czasu się rozpisywać. Przepraszam za błędy, za marny rozdział, choć długi, i pamiętajcie o zasadzie CZYTAM = KOMENTUJĘ.

Pozdro, 600.

sobota, 2 listopada 2013

Dzień piąty

Zostań, poukładaj mi sny,
Jeden z nich na pewno to My...


PIĄTEK

   Obudziło mnie skrzypienie nadmuchiwanego materaca. Odchyliłam lekko powieki. Poraziło mnie światło słoneczne, przebijające się przez żywo-pomarańczową roletę. Michał siedział po turecku, przecierał oczy i przeczesywał ręką rozczochrane, kasztanowe włosy. Spojrzałam na niego, przymykając jeden narząd wzroku, ponieważ światło było cholernie upierdliwe. Przyjaciel posłał mi serdeczny uśmiech i pomachał na powitanie. Mruknęłam coś pod nosem i uniosłam kąciki ust ku górze. Wpatrywał się we mnie, jego wzrok błądził po moich odsłoniętych nagich nogach i brzuchu. Koszulka, w której spałam, podwinęła się aż do sportowego topu, spoczywającego na górnej części mojego tułowia. Zaklęłam pod nosem i poprawiłam ciuch. Kądziu wydał z siebie pomruk niezadowolenia, ale próbowałam to zignorować. Po chwili materac mojego łóżka cicho zaprotestował, wyczuwając dodatkowe obciążenie. Misiek przytulił mnie mocno i pocałował w skroń. Zerknęłam na zegarek stojący na stoliku obok. Miałam jeszcze parę godzin. Dziś zajęcia zaczynałam po południu. Ponoć na jednym z wykładów miała zostać puszczona lista, więc powinnam się stawić na wszystkich. Przeklęte sprawdzanie obecności.
   Chwilę rozmawialiśmy o siatkówce plażowej, szczególnie o moich treningach, które byłam wręcz zmuszona zakończyć. Tęsknię za tym. Za adrenaliną, piłką, piaskiem pod stopami, szacunkiem do przeciwnika, towarzyszką u boku, ustawianiem bloku, wystawą, atakiem, zagrywką, zarówno flotową, jak i z wyskoku, dokładnym przyjęciem i hektolitrami dumnie wylanego potu. Piękny sport pełen walki, poświęcenia, siły i nieskazitelnej techniki, a także błędów. Cieszyło mnie to, że przy braku tematów zawsze mogliśmy wrócić do siatkówki. To nas łączyło, łączy i będzie łączyć. Oboje ją kochamy ponad życie, szkoda tylko, że nie jest dane mi być zawodnikiem. Już nie.
   Kolejną myślą przewodnią naszej rozmowy był powrót Miśka do rodzinnego domu, Zadecydował, że wyjedzie dziś, a dokładniej jeszcze przed moimi pierwszymi zajęciami. Było mi trochę przykro. Najchętniej siedziałabym z nim całymi dniami i rozmawiała o niczym.

   Nawet nie spostrzegłam, kiedy znów udałam się w objęcia Morfeusza. Słuchając wersji Michała, a raczej w nią wierząc, zaczął tak przynudzać, że odleciałam. Nie do końca przekonuje mnie ta wersja wydarzeń, ale on jest uparty, jak osioł i jeśli się z nim nie zgadzasz, umarłeś w butach. I to kamiennych.
   Zwlekłam się z łóżka i udałam do łazienki. Potwornie bolały mnie plecy, czego nie dało się, ot tak, zignorować. Przydałby się masaż, porządny masaż. Muszę uśmiechnąć się do sztabu soviaków, przecież powinni znać jakiegoś dobrego masażystę.
   Po wyjściu z toalety czekało już na mnie śniadanie. Jajecznica z grzankami. Misiek był świetnym kucharzem. Usiadłam przy małym stoliku w kuchni. Zajął miejsce na przeciw mnie.
- Mela też je? - Spytał, zanim zabrał się za pochłonięcie, pysznie wyglądającej, zawartości talerza.
- Nie. Jest już na zajęciach - przełknęłam kęs. - Jeśli się na nie udała.
- Chyba jednak jej nie ma - zauważył.
- Zapewne. Miło, że o niej pamiętasz - dodałam z radością.
- Powinienem podziękować za komplement - uśmiechnął się. - Tak mi się zdaje. Dziękuję.
- Nie ma za co.
   Resztę posiłku spożyliśmy w ciszy. Zakłócał ją tylko nieustanny brzdęk sztućców.
- Było pyszne. Kto zmywa?
- Zaczynało się tak pięknie i już musiałaś to zepsuć? - Jęknął boleśnie.
- Przepraszam. Ja pozmywam. W końcu jesteś moim gościem.
   Wstałam z krzesła, zebrałam talerze i włożyłam je do zlewu. Wydałam z siebie cichy pomruk niezadowolenia i zaczęłam doprowadzać naczynia do czystości. Gdy zakręcałam wodę, Kądzioła stanął za mną i objął mnie w pasie.
- Puść mnie - powiedziałam, odwracając się do niego przodem.
- Dlaczego? - Spytał urażony, ale nie poluzował uścisku. - Dlaczego mnie odtrącasz?
- Bo to nie ma sensu, Michał. My jako para - westchnęłam głośno - to przeszłość. Nie ma sensu, reaktywacja tego... Czegoś.
- Jesteś pewna? - Jego oczy przepełniała nadzieja.
- Jestem pewna - rzekłam spokojnie. - Puść mnie.
   Wykonał polecenie. Minęłam go, ukradkiem kierując swój wzrok w jego stronę. Stał tam, gdzie wcześniej, z lekko opuszczoną głową. Moje serce rozpadło się na tysiące kawałeczków. Skrzywdziłam go. Skrzywdziłam go, jak ostatnia suka. Czułam się okropnie. Kochałam go, ale nie pragnęłam. Dusiłabym się w tym związku, nie byłabym szczęśliwa, a tym samym unieszczęśliwiałabym jego. A może pozory? Może właśnie próbuję oszukać siebie i swoje uczucia?
- Przepraszam. To nie ma sensu - wyszeptałam i ruszyłam do sypialni.
   Opadłam na łóżko i, z niekrytą niechęcią, poczęłam pakować torbę na zajęcia. Parę zeszytów, dwa długopisy, chusteczki i parę innych przedmiotów. Wyszłam z pokoju i udałam się z powrotem do kuchni po wodę.
   Kądziu siedział przy stoliku.
- Przepraszam - powiedziałam, biorąc z blatu jedną z butelek i siadając na przeciw siatkarza.
- Jest okay. Rozumiem twoje obawy. Już nie będę naciskał. To było nie fair z mojej strony. Moje zachowanie było karygodne... Co ja mówię? Ona nadal jest karygodne. Nie ty powinnaś przepraszać - pokręcił głową. - Przepraszam.
- Byłam wredna. Zasłużyłeś na te przeprosiny. Wiem, że to, co teraz powiem, będzie nie na miejscu, zważywszy na wcześniejszą sytuację, ale jest mi wręcz smutno z powodu twojego wyjazdu.
- Tak będzie lepiej - zauważył.
- Zapewne masz rację - potwierdziłam.
- Mogę cię przytulić? - Spytał nieoczekiwanie.
   Spojrzałam na niego niepewnie i powoli skinęłam głową. Michał wstał i stanął za mną, oplatając mi ręce wokół szyi. Uśmiechnęłam się i potarłam dłonią jego przedramię.

- Panno Janowicz! Proszę uważać - rzekł wykładowca, przyłapując mnie na grzebaniu w telefonie.
- Oczywiście. Przepraszam - odparłam bez większej skruchy, chowając lepiej komórkę.
    Stary dziad, pomyślałam. Gdyby nie przynudzał to bym nie siedziała na Facebook'u i nie oglądała zdjęć Asseco Resovi z poprzedniego meczu.
- Panno Janowicz! Nazwisko nie upoważnia pani do takich zachowań, jak ignorowanie moich poleceń!
- Dobrze, dobrze - zablokowałam telefon i położyłam na ławce przede mną. - Jest pan zadowolony?
- Teraz tak. Niech pani uważa.
   Stary, bardzo wkurzający dziad. Czemu on jest taki cięty? Życie intymne mu się nie układa?
   Tak dla wyjaśnienia, Jerzy Janowicz to moja rodzina, a dokładniej kuzyn, ale z wyglądu nie jesteśmy do siebie podobni. Choć charakterami nie jest nam daleko. Oboje, jak się na coś nastawimy to trudno nam zmienić horyzonty. Nie spotykamy się zbyt często na tryb życia Jerzyka, ale, gdy już znajdziemy trochę czasu, odbijamy razem piłkę, lub wymachujemy rakietą, przegadując długie godziny. Nie ma między nami jakiś poważnych konfliktów, zawsze się wspieramy. Wysyłam mu zawsze krótkie SMSy po wygranych meczach i szlemach. Australian Open, Wimbledon... Czasami chyba ciesze się bardziej od niego. Dopinguję go na każdych kolejnych szczeblach kariery i wierzę, że za jakiś czas to on znajdzie się na samej górze rankingu ATP World Tour. On chciał namówić mnie na modeling, ale póki co jest zadowolony z moich osiągów uniwersyteckich, a wcześniej siatkarskich.
   Koniec wykładu. Wreszcie wolność. Zabrałam swoje manele i wybiegłam z budynku. Zeskakując z ostatniego schodka, wpadłam na kogoś z impetem. Przeprosiłam i spojrzałam na osobnika, który pojawił się na mojej drodze. Uśmiech, krótki całus w policzek na przywitanie i zaskoczona mina Pita od razu poprawiły mi humor.
- Kawa? - Spytał po dojściu do siebie.
- Gdzie i kiedy? - Powiedziałam w sposób, jakbym entuzjazmem chciała zarazić cały świat.
- Pobliska kawiarnia, za jakieś trzydzieści sekund?
- Nie ma sprawy - uśmiechnęłam się.
   Mimo porannego nieporozumienia z Michałem, jego wyjazdu i wkurzającego profesorka, byłam w dobrym nastroju. Sądzę, że to sprawka Piotrka, a szczególnie jego błysku w oku.
   Przeszliśmy jakieś dziesięć metrów chodnikiem i skręciliśmy w lewo. Pokonaliśmy tak zwaną Zebrę, co wcale nie było takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. O tej porze dnia Rzeszów żył własnym życiem,
   Zajęliśmy miejsca w pogodnie urządzonej kawiarni. Herbaciane brązy i kremy to goszczące tu kolory. Złożyliśmy zamówienie i pozostało nam tylko czekać na jego realizację. W międzyczasie spytałam Pita o jutrzejszy mecz. Nastawienie zespołu do boju z kędzierzyńską grupą i takie tam. Będzie to z pewnością nie mała walka. Zaksa może potraktuje ten finał, jak reważ za ubiegłorocznego Mistrza Polski.
   Mój towarzysz wpadł na głupi pomysł, a mianowicie, że nie będzie przynudzał o Resovi. Jakież było zdziwienie na jego twarzy, gdy powiedziałam mu, że za winą kontuzji, która mnie dopadła, nie jestem osobą walczącą o, na przykład, Mistrzostwo Świata w Starych Jabłonkach. Wyznałam mu również, że ubolewam nad tym każdego dnia, ale niestety czasu cofnąć nie jestem w stanie.
   Życie to labirynt pełen krętych korytarzy i ślepych zaułków. Ono daje popalić i nigdy nie jest usłane płatkami róż. Każdemu trafia się czasami cierń. Z życiem jest, jak z książką. Nawet najpiękniejsza okładka może skrywać najmroczniejszy koszmar.
   Kelnerka podała nam dwie latte macchiato i porcję kruchych ciasteczek z czekoladą.
   Przegadałam z Nowakowskim prawie dwie godziny, co równało się czterem kawom i trzem talerzykom ciastek. Pożegnaliśmy się w dobrych humorach. Nie chciałam, by odprowadzał mnie do mieszkania, a że miał coś jeszcze do załatwienia to lepiej dla mnie. Nie spieszyłam się z powrotem, dlatego tym bardziej cieszył mnie fakt, iż jest dopiero siedemnasta.

Od autora:

Jest! Z małym poślizgiem, ale jest. Przepraszam Was, za to opóźnienie, ale rozumiecie... Wszystkich Świętych spędzone z rodziną. Żarty, śmiech i oglądanie meczu AZS Częstochowy z Efectorem Kielce.

Trochę dużej niż zwykle, ale nie przyzwyczajajcie się.

Z Kądziołą zaczęło się pięknie, skończyło trochę gorzej, ale myślę, że w miarę pozytywnie. Uprzedzam! To nie koniec Michała w tym opowiadaniu. Pojawi się jeszcze nie raz w głowie naszej bohaterki, a fizycznie... Sami zobaczycie.

Zasada: CZYTAM = KOMENTUJĘ nadal obowiązuję. Proszę Was, przestrzegajcie jej, bo to motywuje i dodaje skrzydeł, a jak mam być szczera zacięłam się na jedenastym rozdziale i nie jestem w stanie wydukać nic, co nadawałoby się do tego opowiadania. Pomóżcie!

Zapraszam Was na bohaterów do mojego kolejnego projektu z Mattem Andersonem <kliknij TUTAJ>, który najprawdopodobniej rozpocznie się niedługo po zakończeniu tego bloga. Proszę o Waszą opinię (w postaci komentarza) na temat nowego pomysłu pod notką z aktorami na kolejnym moim "dziele".

Pozdro600, Zuza.

piątek, 25 października 2013

Dzień czwarty

Powiedz tylko, że chcesz,

będę Twój.


CZWARTEK

   Obudziłam się około dziesiątej. W czwartki nie miałam zajęć, więc całe dnie się leniłam. Głównie oglądałam filmy lub czytałam skąpe notatki i przygotowywałam się do kolokwiów czy innych takich. Jakiś czas temu pisałam pracę magisterską, ale mam to już za sobą.
   Zaparzyłam sobie mocną kawę na rozbudzenie zmysłów i ruszyłam do łazienki. Po porannej toalecie ubrałam się przyzwoicie. Wyjęłam z chlebaka dwie mleczne bułeczki, chwyciłam swoją mocną rozpuszczalną z odrobiną mleka i zajęłam miejsce przed telewizorem. Zjadłam śniadanie, ujrzałam dno kubka i wykonałam znienawidzoną przeze mnie czynność, a mianowicie zmywanie naczyń. Wytarłam dłonie w puszysty, niebieski ręczniczek.
   Ktoś zadzwonił do drzwi. Spojrzałam w stronę przedpokoju. Zupełnie, jak w filmie. Włócząc po podłodze stopami przyodzianymi w skarpetki, doszłam do wyjścia mieszkania i nacisnęłam klamkę, przekręcając klucz w zamku.
- Co ty tu robisz? - Wymruczałam.
   Uśmiechnął się i oplótł mnie swoimi długimi rękoma, przyciągając do swego torsu. Biło od niego przyjemne ciepło. Z początku chciałam go odepchnąć, ale po chwili namysłu zrezygnowałam. Czas w jego objęciach dawał mi radość i poczucie bezpieczeństwa. Pierwszy raz od kilku lat nie chciałam wbić się w jego usta, tylko poczuć, że jest przy mnie. Kochałam go, ale nie pragnęłam. Był to rodzaj miłości, którego nie potrafiłam opisać. Trochę, jak braterska, ale nie do końca... Może to tylko złudzenie? Krótkie zagłuszenie moich zmysłów? Sama już nie wiem. Pustka.
- Mówiłem, że przyjadę - wyszeptał mi do ucha.
- Jutro.
- Dziś jest jutro.
- Nie rozumiesz - odepchnęłam go lekko. - Dopiero jutro miałeś tu być.
- Serio? - Spytał zdezorientowany.
- Serio.
- Przepraszam. Byłem pewny, że umówiliśmy się na dziś.
- Dobra, dobra. Wchodź - wpuściłam go do środka. - Głodny?

   Stałam w drzwiach sypialni i wpatrywałam się w Kądzia śpiącego na materacu. Pochrapywał cicho, a jego ramiona unosiły się równomiernie przy każdym oddechu. Był taki uroczy. Mogłam się tak w niego wpatrywać godzinami. Taki widok był jak najsłodszy miód na serce. Dawał wszystko, czego nie mogła dać codzienność. Poczucie lekkości i szczęścia. Nie miałam pojęcia dlaczego. Tak się działo i na tym kończyłam rozmyślania nad źródłem tej oto przyczyny.
   Uśmiechnęłam się, widząc kolejne rytmiczne uniesienia barków przyjaciela. Poczułam wibracje telefonu.
- Słucham - odebrałam.
- Cześć, Lena - w słuchawce rozbrzmiewał głos Pita. - Masz wolny wieczór?
- Przykro mi, ale mam gościa i obiecałam mu, że poświęcę cały dzień tylko jemu.
   Zacisnęłam powieki i przygryzłam usta. Ale żeś walnęła, Lena...
- Przepraszam.
- Nic się nie stało. Nie będę ci przeszkadzał.
- Zaczekaj - uprzedziłam go przed wciśnięciem czerwonej słuchawki. - W sobotę najprawdopodobniej będę na meczu. Spotkamy się po jego zakończeniu?
- Jasne. Będę na ciebie czekał.
- Dziękuję - wymamrotałam.
- Nie masz za co.
- Mam - zaprzeczyłam. - Już dawno mógłbyś się rozłączyć.
- Nie jestem świnią.
- Wiem i dziękuję za to Bogu.
   Michał coś zamruczał i przewrócił się na lewy bok.
- Chyba nie powinnam ci zawracać głowy swoimi poglądami i takimi tam. Widzimy się w sobotę? - Spytałm dla upewnienia.
- Oczywiście. Będę czekał - powtórzył.
- Dziękuję - powiedziałam z nieukrywaną radością. - Do zobaczenia, Piter.
- Do zobaczenia.

   Michał obudził się około drugiej po południu, więc po zjedzeniu przygotowanego przeze mnie obiadu ruszyliśmy na halę treningową, by poodbijać sobie piłkę. Dużo rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Usłyszałam masę opowieści z zagranicznych treningów duetu Kądzioła/Szałankiewicz, Uniwersjadzie w Kazaniu i Mistrzostwach Świata w Starych Jabłonkach. W prezencie dostałam parę recenzji filmów i książek kryminalnych. Po jakiś dwóch godzinach lekkiego treningu oboje leżeliśmy na parkiecie, śmiejąc się do rozpuku i szturchając. Dla zabicia nudy, wręcz nieobecnej, rzucaliśmy piłką w siebie nawzajem.
- Aua! - Oddałam mu. - Michał, to bolało.
   Odwróciłam się do niego plecami i splotłam ręce na klatce piersiowej. Poczułam, jak Misiu kładzie swoją głowę na wcięciu mojej talii. Zamknęłam oczy i lekko przygryzłam dolną wargę.
- Nie obrażaj się - powiedział smutno. - Przyjechałem na jedną noc i nie chcę wyjeżdżać stąd w konflikcie z tobą. Rozumiesz - przerwał na chwilę i zachichotał pod nosem - skarbie?
- Ja się z tobą nie kłócę i nie obrażam. Powiedziałam, że to po prostu bolało. Jak będę mieć siniaka to walnę ci porządne kazanie przez telefon.
- Przepraszam. Nie chciałem, żeby cię zabolało.
   Pocałował mnie w miejsce, gdzie znajdowało się jedno z moich żeber, a gdzie niedługo będzie widniał nowy siniak. Jego ręka powędrowała pod moją koszulkę i delikatnie gładziła obolałe miejsce.
- Nie przeginasz? - Spytałam beznamiętnie.
- Przepraszam.
   Zabrał dłoń i przewrócił się na plecy. Usiadłam, podciągając kolana pod brodę.
- Musze przestać cię prowokować - westchnęłam, jakby sama do siebie.
- Nie musisz mnie prowokować. Działasz na mnie, jak magnes, za każdym razem, gdy cię widzę - spojrzał na mnie przepraszająco. - Nie potrafię sobie z tym poradzić. Przepraszam.
   Położyłam się z powrotem na plecy. Głowa Kądzia wylądowała na moim brzuchu. Leżał w poprzek mojego ciała. Lekko czochrałam jego włosy.
- Tak też nie powinniśmy się zachowywać - zaśmiał się.
- Racja - przyznałam. - W sumie... Pieprzyć to.
   Parsknął.
- Tobie pewnie chodzi o to, żebyśmy nie wylądowali razem w łóżku, co nie? Chodzisz na studia czy do zakonu?
   Po raz kolejny w moich uszach zabrzmiał jego śmiech. Oberwał w łeb za głupie pytanie.
- Aua! To bolało! - Odparł oburzony.
- Nie będę cię przepraszać. Nawet na to nie licz - odrzekłam. - Studiuję.
- Święta się zrobiłaś? Cudowne nawrócenie?
- Ale z ciebie katolik - odpowiedziałam karcąco.
- Jestem wierzący, ale jeszcze niekanonizowany.
- I raczej nie będziesz - zauważyłam.
- Z kolei ty jesteś coraz bliżej.
   Znów oberwał.
- Nie zamierzam cię przepraszać.
- To jesteś święta czy nie?
- Misiek, po prostu nie ma sensu pobudzać czegoś, co już dawno się skończyło.
- Zależy dla kogo - mruknął, zapewne z nadzieją, że tego nie dosłyszę. - Jeszcze parę lat temu dałabyś się pokroić, żeby zedrzeć ze mnie koszulkę, nieprawdaż? - Zapytał, uśmiechając się cwaniacko.
- Po pierwsze, dalej mogę to zrobić - zachichotałam, podciągając jego t-shirt i delikatnie obrysowując palcami jego umięśniony tors. - Po drugie, przyznaj, że to cię kręci - oblizałam usta, przygryzając dolną wargę.
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam - wymigał się od jednoznacznej odpowiedzi. - Musiałbym się przekonać - puścił mi oko.
   Zaśmiałam się.
- Nie prowokuj.
- Och, wiem, że chcesz - uśmiechnął się łobuzersko i pokierował moją rękę niżej... I jeszcze niżej.
   Próbowałam zachować trochę rozsądku.
- Michał, przestań - wymruczałam. - Proszę.
- Jasne - odparł niechętnie.
   Zabrałam dłoń. Teraz badałam powoli i dokładnie zarys jego żuchwy. Lubiłam, gdy mężczyźni mieli wyraźnie zarysowaną szczękę, na przykład jak Aleh Achrem. To dodawało im męskości...
- Chyba powinniśmy się już zbierać.
- Jeszcze chwilkę - jęknął, zamykając oczy.
   Leżeliśmy w milczeniu. Żadne z nas nie chciało zabierać głosu. Nie krępowała mnie ta cisza, z resztą, jego chyba też nie.
   Czy na bank nie pragnęłam jego osoby? Jego dotyku, smaku warg i ciepła? Może po prostu była to rozpaczliwa chęć powrotu do przeszłości? Przecież poniekąd kojarzył mi się z moją kilkuletnią przygodą z plażówką. Zawsze będzie mi się z nią kojarzył. Przeszłości nie da się zmienić, choć byśmy chcieli tego nie wiadomo, jak mocno.
Przeszłość jest tatuażem, nikt jej nie zmaże.
   Ona zawsze ma wpływ na to jacy i kim jesteśmy. Powraca w najgorszych i najmniej oczekiwanych momentach. Jest, jak bumerang, i choćbyśmy chcieli ją poćwiartować to i tak się odrodzi, jak najgorsza mityczna hybryda.
- Chodźmy.
   Wstał i podał mi rękę.

Od autora:

Przepraszam, jeśli są błędy i inne takie. Łeb mnie nawala i nawet nie jestem za bardzo w stanie, by przeczytać jeszcze raz to, co wystukałam na klawiaturze.

CZYTAM = KOMENTUJĘ
Nie zapominajcie o tym!

Dziękuję Wam za wszystko! Komentarze, odwiedziny, być może również polecanie mojego bloga. Wielkie dzięki!

Temat tygodnia: ANTIGA TRENEREM!
Wielu z Was pewnie było zaskoczonych takim obrotem spraw. Przyznam, że ja również, ale ciesze się, że to właśnie nasz bełchatowski Stefek zasiądzie na trenerskiej ławie. Wierzę w niego i mam nadzieję, że razem z Blainem doprowadzą Naszych do złota. Oby były zegarki!

Coś dla Aśki:
Wodociągi nam łaski nie robią! Sami sobie zorganizujemy wycieczkę!
Na osłodzenie nowego weekendu, powiadamiam cię, że masz w łeb za jeden rozdział w plecy na Wronie ^^
BIG HUG and I WAIT FOR YOUR WEDDING WITH ENDRIU :D

Dzięki za uwagę. Komentujcie. Pozdrawiam, Zuza.

sobota, 19 października 2013

Dzień trzeci

Jak chcesz iść do przodu, skoro Twoje myśli wciąż zalane są wspomnieniami?


ŚRODA

   Weszłam na halę na Podpromiu. Za chwilę zaczynał się poranny trening chłopaków. Z tego, co wiedziałam, jedyny, jaki dzisiaj mieli. Zapewne byli niewyspani i ledwo żywi, tak jak ja, i dopiero po rozgrzewce nadawali się do wyższych, lecz niewysokich, celów.
   Usiadłam na jednym z krzesełek w pierwszym rzędzie. Wpatrywałam się w korytarz, z którego za chwilę powinna się wylać lawa tyczek. Już po chwili słyszałam pojedyncze głosy, jakiś huk i okrzyk bólu.
- Aleh! Hamuj się! - Do moich uszu dobiegł wyrzut Igły.
- To tylko mała szafeczka - zaśmiał się Achrem, patrząc na Krzysia, który rozmasowywał obolałe ramię.
- This isn't - Lotman się zamyślił - przylepkie?
   Cała dwunasta wybuchła śmiechem. Trener Kowal nie mógł opanować dźwięków wywodzących się z jego osobistego gardła, a Amerykanin stał, jak skarcony pies i chyba nie do końca rozumiał, co się dzieje.
- Przyjemne - poprawił go Drzyzga, a jego dłoń rytmicznie poklepywała Paula po plecach.
- Zaraz zaczynamy rozgrzewkę - zapowiedział pan Andrzej.
   Chłopcy mieli jeszcze chwilę na wygłupy.
- Zaraz wracam - krzyknął Pit do reszty.
   Szedł w moją stronę. Trochę się zdziwiłam, bo nie zauważyłam, żeby wcześniej się na mnie spojrzał. Wstałam z miejsca, poprawiłam ramię torby, spoczywające na moim barku, a bluzę Piotrka przewiesiłam sobie przez rękę.
   Stanęłam naprzeciw niego. Dzieliły nas tylko reklamy, a raczej ekrany, na których były pokazywane. Nie pamiętam, jak one się nazywają.
   Uśmiechnęłam się i oddałam mu powód mojej wizyty.
- Chyba przez przypadek sobie to przywłaszczyłam, żeby nie powiedzieć ukradłam.
- Nigdy nie oskarżyłbym cię o kradzież - zabrał zawiniątko. - Dopiero dzisiaj zauważyłem, że ją zabrałaś, dasz wiarę?
   Chyba troszeczkę go rozweseliłam. Cieszyłam się, że ktoś uśmiecha się na mój widok. Mogła to być tylko jedna osoba. Dla mnie najważniejsze było, że ktoś taki w ogóle istnieje.
- Dam. Sama zauważyłam to dopiero,kiedy , podczas rozmowy z Melką, spuściłam głowę. Miałam logo Reski na sobie.
- Na twoim miejscu pewnie zauważyłbym to wcześniej - westchnął, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Jestem roztrzepana. Nie ponoszę winy za swoje zachowanie.
- Dobrze wiedzieć - zaśmiał się. - Jak zamkniesz mi drzwi przed nosem to będę sobie wmawiać, że to dlatego, iż jesteś roztrzepana.
   Niby był nieśmiałą osobą, a miałam wrażenie, że przy mnie wrzuca na luz. Bardzo miłe uczucie.
- Nie jestem takim chamem, żeby ci trzaskać drzwiami przed nosem! - Zaprotestowałam.
- Trzymam cię za słowo - uśmiechnął się.
- A proszę bardzo - zaśmiałam się. - Nie będę ci przeszkadzać. Oddałam to, co uprowadziłam, więc moja misja wykonana. Z resztą za pół godziny mam pierwszy wykład, ja pierdziu, więc zmykam - wzruszyłam ramionami, uśmiechając się promiennie.
- Aż tak nie lubisz studiów?
- Same studia lubię. Mam już napisaną pracę magisterską i takie tam. Kierunek sam w sobie jest ciekawy, ale niektórzy wykładowcy tak przynudzają, że najlepszy środek rozweselający nie pomógłby na ich zajęciach.
- Aż tak źle?
- Człowieku, gorzej. Ostatnio zasnęłam na jednym z wykładu i obudziłam się pod koniec, ale tylko dlatego, że dostałam wiadomość i włączyły mi się wibracje.
- Dobra jesteś - zaśmiał się.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
- Może się niedługo dowiem. Byłoby fajnie.
   Spojrzałam mu w oczy i widziałam w nich tylko i wyłącznie ciekawość. Uśmiechnęłam się i pogłaskałąm go po ramieniu, mówiąc:
- Muszę lecieć. Może odeśpię noc przegadaną z Melką?
- Kolorowych snów.
- Dzięki. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
   Pomachałam Piotrkowi. Odmachał mi nie tylko on, ale także Lotman.
- Paul! - Zawołałam.
   Spojrzał na mnie, a ja wysłałam mu buziaka. Odwdzięczył się tym samym i zaśmiał słodko.
   Minęłam drzwi hali na Podpromiu i wyszłam na spotkanie z ciepłym, rzeszowskim przedpołudniem. Stąpając delikatnie po betonowych, chodnikowych płytach, założyłam lustrzanki i poprawiłam włosy. Byłam świadoma pogwizdujących za mną licealistów, ale próbowałam ich zignorować. Mimo, że niedawno kończyłam liceum, to moi koledzy mieli trochę więcej taktu i kultury. Chociaż, możliwe, że nawet nie zauważałam takich zagrań w ich wykonaniu. Uśmiechnęłam się pod nosem na same wspomnienie licealnych czasów i wbiegłam po schodach do budynku uniwersytetu. Minęłam wielki hall i ruszyłam w stronę korytarza, na którym mój wydział miał zajęcia. Weszłam na salę wykładową, zajęłam miejsce w tyle i wypakowałam zeszyt, żeby chociaż sprawiać pozory wzorowej studentki. Nie byłam nią, ale wyniki miałam dobre i sesje też nie szły mi po najwyższej linii oporu, wręcz przeciwnie, jak z bicza strzelił. Rodzice byli ze mnie dumni i, jak zwykle, mnie wspierali. Pamiętam, jak grałam w plażówkę i przychodzili na każdy mecz. Nie zawsze na cały, ale ważne było, że chociaż przez chwilę zasiedli na trybunach.
   Już nie grałam, ale czasami lubiłam poodbijać piłkę. To było moją odskocznią. Miłym wspomnieniem, chociaż nie mogłam narzekać na ich małą liczbę. Moje dzieciństwo było beztroskie z mnóstwem zaufania, miłości, przyjaźni i wiary otoczenia w moją osobę, mimo tego, że nie byłam jedynym sportowcem w rodzinie. Cały czas mam poczucie, że są na świecie ludzie, którzy kochają mnie i ufają mi bezgranicznie. To jest coś pięknego...

   Otworzyłam drzwi mieszkania. Moja współlokatorka już była w środku. Wróciła wcześniej z zajęć lub w ogóle na nie nie poszła. Ta to trzeba było prowadzić za rączkę! Dobrze, że nie studiuje prawa, albo, co gorsza!, medycyny, bo bałabym się o swoje i cudze życie. Pomijając fakt, że jeden semestr robiłaby przez dwa lata.
   Zdjęłam adidasy, niedbale zostawiając je w przedpokoju. Torbę rzuciłam na obrotowe krzesło w sypialni i opadłam na łóżko, wydając z siebie jęk zmęczenia. Bolały mnie wszystkie gnaty, a mojej czaszce niewiele brakowało do samozapłonu.
   Usłyszałam dzwonek swojego telefonu i próbowałam sobie przypomnieć, gdzie on jest. W ostateczności znalazłam go w bocznej kieszeni torby. Moim oczom ukazało się zdjęcie Miśka z ubiegłorocznych Mistrzostw Świata w Starych Jabłonkach. Pamiętam tę euforię, gdy przysłał mi bilety na 1/16 finału.
- Zostawiła cię dziewczyna czy zostaniesz ojcem? - Odebrałam.
- Ani jedno, ani, tym bardziej, drugie, skarbie - zaśmiał się.
- Już dawno nie skarbie - poprawiłam go.
- Matko, to już pięć lat. Szybko minęło, co nie?
- Zadziwiająco. Coś się stało, że dzwonisz?
- Musiało się coś stać?
- Tak, raczej tak. Zawsze dzwonisz, jak coś się stanie.
- Jestem w Polsce.
- Się stało.
- Jaki entuzjazm! - Zachichotał. - Jesteś w domu? Albo w Łodzi?
- Nie. Studiuję w Rzeszowie. Już nie trenuję, więc...
   Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Szkoda. Byśmy sobie pograli.
- To, że nie trenuję, nie oznacza, że nie umiem grać. Do Rzeszowa tylko parę godzin drogi, skarbie.
- Już dawno nie skarbie - zacytował mnie. - Chociaż - przerwał - ty zawsze możesz tak na mnie mówić.
   Ten to lubił sobie podnosić ego.
- Mogę wpaść?
- Póki co, nie mam planów na ten tydzień, więc czemu nie?
- Przenocujesz mnie?- Spytał.
- Jakiś materac się znajdzie - odparłam.
- Dobra. Będę pojutrze.
- Zapraszam.
- Na bank przyjadę. Nie żartuję!
- Dobrze, rozumiem. Przyjeżdżaj.
- Muszę kończyć. Znowu coś ode mnie chcą.
- Pozdrów rodziców - powiedziałam.
- Jasne. Kurczę, nie lubię się z tobą żegnać - mruknął.
- Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, skarbie.
   Rozłączył się szybko, żebym nie mogła go opieprzyć.
   Otworzyłam drzwi pokoju. Za nimi stała Melka z wyciągniętą ręką, jakby chciała zapukać. W dłoni ściskała dwa bilety na sobotni finał Reski z Zaksą. Weekend zapowiadał się interesująco.

Od autora:

Przepraszam Was za opóźnienie, ale po pierwsze było ono zapowiedziane na moim twitterze, a po drugie nie miałam jak dodać wczoraj rozdziału, ponieważ późno wróciłam z bierzmowania kuzyna, a własciwie kuzynów.

Zasada CZYTAM = KOMENTUJĘ nadal obowiązuje. Ja się do niej stosuję i proszę Was, żebyście i Wy ją wyznawali. Może to być zwyczajne "Podobało mi się" nie musi tu być sryliard słów, choć jest on mile widziany.

Przypominam, że pod rozdziałami się NIE REKLAMUJEMY. Robimy to TYLKO w zakładce "Kontakt".

Zapraszam Was na mojego nowego ASKA. Link znajdziecie w wyżej wymienionej zakładce, lub TUTAJ.

Pozdrawiam, Zuza / Aleksowaa <3